Po transferze do Rzymu, był ścigany przez greckiego fiskusa. Nasuwa się pytanie, za co? Otóż nasz ukochany Djibril Cisse podczas swojego pobytu w Panathinaikosie, nie zapłacił zaległych kar i podatków, które opiewały na ponad 300 tysięcy euro. Czemu tego nie zrobił? Uwaga, podobno najzwyczajniej w świecie zapomniał.
I tak zaczęła się przygoda francuskiego napastnika z Italią. Gdy trafił do Lazio miał na karku 30 lat. Czy to już „bliżej niż dalej”? Jasne, że tak. Natomiast trzeba pamiętać, iż Cisse nadal był młodszy od Tommaso Rocchiego czy Miroslava Klose. Przychodząc na Stadio Olimpico był przymierzany na napastnika podstawowego składu. Każdy wiedział, że jest silny, gra dobrze głową, a przede wszystkim… jest bardzo kontrowersyjny. Czyli pasował do Lazio „jak ulał”. W jednym z wywiadów wspomniał przecież, że chce być dla kibiców „Biancocelestich”, niczym Paolo Di Canio. Zapowiadało się bardzo interesująco.
Już po pierwszych sesjach treningowych okazało się, że Cisse nie radzi sobie najlepiej jako środkowy napastnik. Nie dość, że bez problemu wygryzł go ze składu Klose, to nawet rezerwowy Rocchi prezentował się lepiej. Bez wątpienia ówczesny szkoleniowiec „Biancocelestich” - Edoardo Reja był wielkim fanem talentu Francuza. Co poradził w sytuacji, gdy ten zawodził na środku ataku? Postanowił przestawić go na skrzydło. Proste? Jak najbardziej!
Początek sezonu w wykonaniu „Szalonego Francuza” był wręcz antastyczny. Bramka na wagę remisu z rozpędzającym się Milanem. I to w debiucie! Następnie kilka kluczowych zagrań, w tym asysty. Mogłoby się wydawać, że wszystko idzie zgodnie z planem. Niestety, czym dłużej był w Rzymie, tym więcej klubów nocnych poznawał. „Forma przy stole” nie była adekwatna do tej na boisku co przyczyniło się do utraty miejsca w podstawowym składzie.
Wiadomo nie od dziś, że Djibril Cisse nie był nigdy boiskowym „pracusiem”. Kochał grać w piłkę, ale jeszcze bardziej wolał nocne wojaże po stolicy Italii. Efekt? Tylko 5 bramek w 27 spotkaniach na włoskich boiskach, do których dołożył 8 asyst. Czy można nazwać ten ruch transferową klapą? Myślę, że tak. Od Cisse oczekiwano zdecydowanie więcej. Bez wątpienia był jednym z ulubieńców trenera Rejy, co przyczyniło się do wielu występów Francuza. Niestety były one mało efektywne.
Po słabej połowie sezonu 2011/12 w koszulce Lazio, postanowił odejść do Queens Park Rangers. Cel? Utrzymanie drużyny z Londynu. Może się wydawać, że Cisse przyjął zasadę - „kolejna stolica, kolejne dyskoteki, kolejne przygody”. W tym przypadku nie można odmówić zaangażowania Francuzowi. W barwach QPR rozegrał tylko 8 spotkań, w których zaliczył 6 trafień. Co ciekawe, zdobył nawet gola w historycznym meczu ostatniej kolejki angielskiej ekstraklasy przeciwko Manchesterowi City. Spotkanie zakończyło się wynikiem 3:2 dla „Obywateli”, gdzie rzutem na taśmę zwycięską bramkę pieczętującą mistrzostwo Premier League, zdobył Sergio Aguero. A Queens Park Rangers spadło z angielskiej elity.
Dokładnie rok temu Djibril Cisse wpadł na pomysł, który oczywiście od razu ogłosił światu. Konkretniej chodziło o to by… wznowić karierę i grać dla drużyny z najwyższej klasy rozgrywkowej we Francji. Tylko dlaczego? Otóż środkowy napastnik chciałby dobić do bariery 100 bramek strzelonych w lidze francuskiej. Ile ich, więc ma? A no właśnie 96. Uważa, że zajęło, by mu to maksymalnie 2-3 miesiące. Potrzebuje tylko dostać od kogoś szansę. Nie dość, że Cisse zakończył oficjalnie karierę w 2019 roku, to w najwyższej lidze w jakimkolwiek kraju, grało ostatnio… w 2015 roku. Od tamtego momentu temat ucichł, co znaczy, iż nikt do niego nie zadzwonił. I jak tu nie nazywać Francuza szaleńcem?