Już na pierwszej konferencji prasowej po transferze do Juve uświadomił sobie, jak trudno będzie w Italii. Według niektórych włoskich dziennikarzy wyglądał jak „skrzyżowanie Adolfa Hitlera z Charliem Chaplinem”. A jego ówczesna żona Tracey trafiła na nagłówki lokalnych gazet z dopiskami „ile Campari jest w stanie wypić ukochana Rusha?”, gdy tak naprawdę sączyła Coca-Colę. Co było dalej? Jak w Italii poradził sobie supersnajper z Liverpoolu?
Bez wątpienia największym problemem walijskiego napastnika była… bariera językowa. Przed wylotem do Włoch postanowił uczyć się z kaset. Niestety każda próba nauki, kończyła się przełączaniem kaset na radio i słuchaniem muzyki, którą do dziś uwielbia Ian. Na pewno nie spodziewał się, że nieznajomość włoskiego tak utrudni mu boiskową współpracę z kolegami. Liczył na to, że przemówi do nich umiejętnościami piłkarskimi.
Zaczęło się bardzo dobrze, bo na obozie w Szwajcarii zdobył swojego debiutanckiego gola w jednym z pierwszych spotkań w koszulce Juve - przeciwko FC Luzern. To była duża ulga – prawie 10 000 kibiców wybrało się w czterogodzinną podróż, by obejrzeć mecz drużyny ze stolicy Piemontu. Niestety nie dość, że szatnia włoskiego zespołu nie była zbytnio otwarta na Walijczyka, to jeszcze z Juventusu odszedł uwielbiany przez wszystkich Michele Platini. Ian Rush namawiał Francuza do niekończenia kariery i wspólnego podniesienia jakiegokolwiek trofeum, jednak Platini był nieustępliwy. Co ciekawe, ostrzegał napastnika przed tym, że trafił do słabej drużyny Juve i będzie miał bardzo ciężko.
Ówczesnym szkoleniowcem był Rino Marchesi. Był przyjemnym, ciepłym człowiekiem, a przede wszystkim poważnym trenerem - miał już za sobą pracę w Interze i Napoli. Co najgorsze, jego kontrakt się kończył i miał coraz mniej do powiedzenia. Tak naprawdę na transfery główny wpływ mieli prezydent klubu Giamperio Boniperti oraz właściciel Gianni Agnelli. Przez fakt, iż zostali ściągnięci zawodnicy, których niekoniecznie chciał trener - drużyna nie była zupełnie zgrana. Jako nowy zawodnik, Ian Rush mógł liczyć tylko na Sergio Brio, Pasquale Bruno czy też bramkarza Stefano Tacconiego. Nikt inny nie chciał pomóc mu w aklimatyzacji.
Pierwsze tygodnie nie były więc sportowo udane, a jak wiadomo, pierwsze wrażenie się liczy – szczególnie we Włoszech. W ciągu kilku miesięcy stał się, według włoskiej prasy, wielką wpadką. Mimo że takie komentarze raczej nie działały na Walijczyka, ostrzeżenie Platiniego zaczynało przeradzać się w rzeczywistość. Juventus nie był dobrą drużyną, ani na boisku, ani poza nim.
Z Pucharem UEFA drużyna Juventusu pożegnała się bardzo szybko, a dokładniej w meczu z greckim Panathinaikosem, co było niewybaczalne dla wszystkich kibiców z Turynu. Rino Marchesi był pod tak srogim ostrzałem dziennikarzy i fanatyków Juve, że było wręcz pewne, iż pożegna się z zespołem. Rush strzelał bardzo mało, ale do dziś uważa, że nie była to do końca jego wina. To, co miał, zawsze kończył golem. W Juventusie, brakowało kreatora na miarę Platiniego czy nawet drugiego napastnika jak Dalglish, który mógłby mu dostarczyć piłkę, a on sam skończyłby ją bramką.
Podsumowując na włoskich boiskach w 39 spotkaniach, zdobył 13 bramek. Nie był to bardzo nieudany okres w jego karierze. Przebił barierę dziesięciu strzelonych goli. Wiadomo, jednak że Ian Rush był przyzwyczajony do seryjnie strzelanych bramek i nie odpowiadała mu atmosfera zespołu ze stolicy Piemontu. Postanowił wrócić, więc do Liverpoolu, w którym jak wiadomo czuł się jak „ryba w wodzie” i do dziś jest najlepszym strzelcem w historii, z dorobkiem 346 goli.