Z reguły po wielkim sukcesie na turnieju rangi mistrzostw Europy, czy świata jego zwycięzca jest poddawany jeszcze większej presji i oczekiwaniom. Musi on udowodnić, że triumf nie był dziełem przypadku i najlepiej należy potwierdzić to w pierwszym meczu po turnieju. Nie inaczej było z Włochami, którzy rywalizowali z Bułgarią po raz pierwszy od czasu finału na Wembley przeciwko Anglikom. Jak sobie poradzili? Czas to przeanalizować.
Bułgarzy, którzy przechodzą od jakiegoś czasu proces odmładzania kadry, czego efektem jest coraz większa obecność piłkarzy z drużyny U-21 mieli być w starciu z triumfatorem EURO 2020 chłopcami do bicia. Czasy Berbatowa, Bożinowa, czy Pietrowów dawno przeminęły, stąd też ich pozycja w hierarchii europejskiego futbolu mocno osłabła. Włosi mieli więc spokojnie i pewnie wygrać, natomiast scenariusz okazał się nieco inny.
Roberto Mancini postanowił, że wypuści na ten mecz niemal identyczny skład, jak ten z finału na Wembley. Oba składy różniły jedynie dwa nazwiska: Florenzi i Acerbi, a na Wembley grali Chiellini i Di Lorenzo. Formacja i styl miały się nie różnić i to rzecz jasna można było dostrzec. Bułgarzy postanowili jednak nieco Włochów zaskoczyć, ponieważ wyszli na stadion we Florencji w identycznym ustawieniu taktycznym.
Oczywiście należy pamiętać, że Bułgarzy mieli za zadanie głównie przeszkadzać Włochom plus operować nisko ustawioną defensywą. Na potwierdzenie tej tezy można przytoczyć statystyki pomeczowe ze strony fbref.com, według której Włosi mieli posiadanie piłki na poziomie 79% i oddali na bramkę Bułgarów 27 strzałów. Podopieczni Yasena Petrova z kolei wykonali ledwie trzy uderzenia na bramkę Donnarummy i jedno z nich (jedyne celne) wpadło do bramki Italii.
Bułgarów cechowało w tym meczu również wąskie ustawienie obrony. Często wyglądało ono tak, że Andrea Hristov schodził bliżej Valentina Antova, analogicznie zaś czynił Anton Nedyalkov zwężając swoje ustawienie w kierunku Petko Hristova. Pomagało to w asekuracji, ponieważ zdarzało się również, że lewy środkowy obrońca Bułgarów wychodził do przodu wspomagając pomocników, którzy również tworzyli wąską linię.
To utrudniało Włochom zadanie, ponieważ tak ustawiona linia wymuszała na nich zagrywanie piłek za linię obrony, co często prowadziło do tego, że dali się oni łapać w pułapki ofsajdowe. Powodowało ono również, że podopieczni Manciniego utracili jeden ze swoich atutów, czyli szybkie i krótkie rozegranie piłki między zawodnikami.
Bułgarzy z czasem zaczęli agresywniej atakować Włochów pressingiem, przez co byli oni zmuszani do podnoszenia piłki i grania wysokimi i dalekimi piłkami. To było właśnie tytułową ością we włoskiej rybie i przeszkadzało Włochom w konsumowaniu swojej gry. Powtórkę z pięknej rozrywki, jaką mieliśmy przyjemność podziwiać podczas EURO 2020 mogliśmy przeżyć podczas tego meczu w piętnastej minucie, kiedy Włochom wreszcie udało się przełamać zasieki rywala i stworzyć akcję w swoim typowym stylu.
Wszystko zaczęło się od linii obrony, która sprawnie przeprowadziła proces rozegrania, po czym szybko Włosi przenieśli ciężar gry na połowę rywala. Następnie w swoim stylu Chiesa wbiegł w pole karne rywala siejąc zamęt taki, jak w obronach Anglików, czy Hiszpanów i po rozegraniu z kolegą z ataku posłał strzał na dalszy słupek. Tu wyjątkowo nie popisała się formacja obronna Bułgarów, która mimo sporej przewagi dała rozegrać piłkę Chiesie i Immobile.
Wielokrotnie później próbowali tworzyć akcje właśnie w taki sposób, jednak albo dobrze czytali intencje Bułgarzy, albo Włosi byli mocno nieskuteczni, o czym pisałem wyżej.
Bułgarzy bronili się w różnych systemach. Rozpoczynali w ustawieniu 1-4-3-2-1, by w trakcie meczu przechodzić na swoje bazowe 1-4-3-3 lub nawet na 1-4-4-2. To pozwalało na łatwiejsze przejście poszczególnym piłkarzom Petrova między formacjami i jednocześnie pozwalało łatwiej zabezpieczać wolne przestrzenie. Właśnie z tego narodziła się akcja, po której padł gol na 1:1.
Wszystko zaczęło się od dobrej organizacji Bułgarów, którzy uzupełnili po sobie nawzajem przestrzenie, po czym agresywnie odebrali piłkę. Później mieliśmy już do czynienia z klasyczną kontrą, którą świetnie podciągnął Despodov, a formalności po jego wrzutce z lewej strony dopełnil Iliev. Przy kryciu Ilieva nie popisał się Acerbi, ponieważ stał zbyt daleko od napastnika.
Duży błąd popełnił tu także Florenzi, który zbyt łatwo odpuścił Despodowa. Ogółem nowy nabytek Milanu nie błyszczał w tym meczu, o czym świadczy krytyka pod jego adresem we włoskich mediach plus zmiana, której dokonał Mancini wprowadzając w jego miejsce Rafaela Toloia.
Włosi delikatnie mówiąc nie zachwycili, dlatego warto tu posłużyć się jedną ciekawostką, którą znalazł mój redakcyjny kompan, Marcin Ziółkowski. Otóż Włosi w pierwszym meczu po swoim ostatnim tak wielkim sukcesie, jakim było mistrzostwo świata w Niemczech rozgrywali swój pierwszy mecz po tym turnieju z podobnej klasy rywalem, czyli Litwą. Co ciekawe, tamten mecz też był rozegrany drugiego dnia września, tylko piętnaście lat wcześniej i też był remis 1:1. Oby tylko skutki tego remisu nie były podobne, jak wówczas, gdy Włosi spuścili mocniej z tonu.