W swoim cyklu "3-5-2 Anyszka" podczas zakończonych wczoraj mistrzostw Europy opisywałem z perspektywy taktyczno - analitycznej grę rywali reprezentacji Włoch. Skupiałem się na ich wadach i zaletach, na tym jak grali w ataku i obronie odnosząc się jednocześnie do tego, co mogliby z tą wiedzą zrobić Włosi. Oczywiście oni wiedzieli znacznie więcej ode mnie - w końcu mają dużo większe doświadczenie! Teraz jednak przyszła pora na rozliczenie podopiecznych Manciniego. Jak grali jako zespół, co wnosili konkretni piłkarze, co można było zrobić lepiej? Tego dowiecie się z dzisiejszej lektury!
Włosi w trakcie EURO 2020 przechodzili kilkukrotnie przemianę mentalną. Zaczęło się, jak określił to Janusz Michallik, od catenaccio rock&roll, w trakcie fazy pucharowej byli starą i trochę irytującą Italią, by wraz z rozwojem wydarzeń w finale wrócić do gry określanej również mianem "tikitalii". Jest to celowe nawiązanie do złotych czasów "tiki-taki" Pepa Guardioli, jednak to, co prezentowali Włosi w ataku pozycyjnym przebijało momentami wyraźnie grę Barcelony z lat 2009-2012.
Podopieczni Manciniego zupełnie zmienili skalę oceny dla swojej gry. Dawniej można było bez patrzenia powiedzieć, jak pewien ekspert, że Włosi grają toporną, siermiężną piłkę polegającą również na sporych umiejętnościach aktorskich. Teraz, by dokonać jakiejś analizy ich poczynań, trzeba się lepiej przypatrywać i czynić to kilka razy, ponieważ piłka rozgrywana była w takim tempie, że przy mrugnięciu okiem już była pod polem karnym rywala.
Zanim przeanalizujemy konkretne sytuacje z meczów "Squadra Azzurra" na tym turnieju warto pochylić się jeszcze nad innym problemem. Mam tu na myśli wybory Manciniego, zarówno jeśli chodzi o wyjściowy skład, jak i o zmienników. Selekcjoner Włoch stosował podczas tego turnieju najlepiej sobie znane ustawienie 1-4-3-3 z tym, że tak wyglądało ono jedynie w fazie bronienia.
Gdy Włosi atakowali, przechodzili bowiem do ustawienia 1-3-4-3, gdzie rolę lewego pomocnika pełnił Spinazzola. Gdy obrońca Romy doznał kontuzji, Mancini wprowadził Emersona, który owszem oskrzydlał akcje, ale nie był nastawiony tak ofensywnie, jak Leonardo.
Cechą Manciniego podczas tego turnieju było również to, że gdy przywiązał się już do konkretnych nazwisk w składzie, to starał się tego nie ruszać tak, jak nie zmieniał nawyku z Gianlucą Viallim, którego zapomnieli zabrać autokarem na mecz. Potem Włosi odwzorowywali tę scenkę przed każdym spotkaniem.
Podobnie Mancini czynił wybierając konkretnych zawodników do gry. Kiedy nie był zmuszony różnymi okolicznościami, stosował to samo zestawienie personalne, co w meczu poprzednim. Czekał jednak cierpliwie na Verrattiego, którego wkomponował do jedenastki na mecz z Walią kosztem Locatelliego. W ogóle trener Włochów świetnie reagował na obniżki formy niektórych piłkarzy.
Kiedy widział, że któryś z zawodników grał w danym meczu słabiej, momentalnie wiedział, kogo wprowadzić z ławki lub na następny mecz od pierwszej minuty. Tak było chociażby z Chiesą, który zastępował Berardiego, czy z Pessiną, kiedy Verratti w meczu z Belgią był wykończony. Pozwalało to na lepszą kontrolę wydarzeń na boisku i w końcowym rozrachunku na zdobycie tytułu mistrza Europy.
Przejdźmy jednak do konkretnych sytuacji, które determinowały sukces Włochów na tym turnieju. Trudno takie znaleźć w meczach grupowych, w których zespół Manciniego miał absolutną kontrolę nad przebiegiem spotkania, dlatego warto pochylić się nad sytuacjami z fazy pucharowej, które są bardziej reprezentatywne dla gry Italii. Pokazał to już pierwszy w tym etapie mistrzostw mecz z Austrią, gdzie nikt nie spodziewał się, że Włosi będą mieli takie kłopoty.
Nikt nie przypuszczał, że Austria wyjdzie na spotkanie z Italią tak odważnie. To EURO pokazało, że nie ma faworytów i nawet najwięksi powinni bać się potencjalnych underdogów. Takim niewątpliwie była ekipa Fody, która pokazała, że tylko grając odważnie przeciwko Italii można pozbawić ją atutów, którymi dysponuje, czyli szybkim rozegraniem i piękną grą piłką. Austria stosowała agresywny, choć niekoniecznie wysoki pressing, ponieważ rozpoczynał się on w okolicach środka pola, który był kluczowy podczas tych mistrzostw.
Włosi mieli tu spory problem, ponieważ nie spodziewali się aż takiego ataku Austriaków. Szczególnie aktywny był w pressingu Schlager, znany z podobnej gry w Wolfsburgu. Agresywny atak Austriaków w końcu pozwalał tworzyć ciekawe sytuacje pod bramką przeciwnika, czego efektem był nieuznany gol Arnautovicia.
Tam spore błędy w kryciu popełnili najpierw Di Lorenzo (nie pierwszy raz w tym turnieju), a chwilę później Bonucci do spółki z Acerbim, natomiast mieli sporo szczęścia, ponieważ sędzia dopatrzył się spalonego. To pokazało dobitnie, że Włosi mieli w tym meczu problemy z koncentracją, czego nie było zupełnie widać w meczach grupowych, gdzie Włosi mieli absolutną przewagę, co pokazuje choćby mecz otwarcia, w którym już do przerwy mieli oddane dziewięć strzałów na bramkę Cakira.
Dużo lepiej Włosi wyglądali w meczu z Belgami. Zresztą cały ten mecz był pokazem pięknego i ofensywnego futbolu, jednak widać było po ekipie Manciniego, że zupełnie inaczej podeszli do meczu. Jeszcze przed jego rozpoczęciem można było dostrzec, jak będą atakować, a i tak Belgowie mieli problem z tym, żeby rozczytać zamiary rywala. Spowodowane było to tempem rozgrywania akcji przez Belgię, z czym mieli kłopot wszyscy rywale Włochów.
Kluczowa dla tego meczu była pierwsza bramka. Mam wrażenie, jakby w tej sytuacji Belgowie nie skupiali się na Barelli, lecz na Chiesie i leżącym w polu karnym Immobile, którego ten gol uleczył. Nicolo obnażył formę obrony belgijskiej brutalnie, ponieważ łatwość, z jaką przeszedł linię defensywną zespołu Martineza była porażająca.
Komentatorzy, włącznie ze mną myśleli wręcz, że to Chiesa wziął piłkę i poszedł z nią w pole karne. Później Włosi mimo, iż dopuszczali Belgów do sytuacji strzeleckich, to czynili to w sposób kontrolowany, ponieważ zespół Martineza nie miał argumentów, by zagrozić w pełni bramce Donnarummy.
Generalnie największym problemem Włochów był moment, w którym rywal mocno ograniczał im grę w środku pola. Było to doskonale widoczne w starciu z Hiszpanią, która postanowiła dodać sobie kosztem Moraty atut w środku pola, jakim było ustawienie z fałszywym napastnikiem. Ważnym aspektem gry Hiszpanii był wysoki pressing, który jednocześnie zagęszczał środek pola, co czyniła Anglia mimo niższego ustawienia w finale. To miał być klucz do zatrzymania Italii, jednak mimo to Włosi potrafili doskonale neutralizować zapędy rywala.
Anglicy stali wąsko, jednak niżej od Hiszpanów, przez co próbowali ograniczać zapędy dwójki Insigne - Immobile. Przede wszystkim udawało się to w przypadku Lorenzo, ponieważ on był zamknięty na lewej stronie i nie miał krzty swobody. Immobile wyglądał słabo przez cały turniej i aż tak nie było widać różnicy między tym meczem, a pozostałymi. Mimo to Włosi znaleźli w końcu złoty środek, którym był stały fragment oraz wykorzystanie zbyt dużej pasywności w grze rywala.
W meczach fazy finałowej można było jeszcze dostrzec zmianę ustawienia Włochów w ataku pozycyjnym. Do meczu z Belgią, kiedy był gotowy Spinazzola, Włosi atakowali siódemką, natomiast od chwili, gdy zastąpił go Emerson, można było dostrzec nieco bezpieczniejsze ustawienie zespołu Manciniego. Co prawda obrońca Chelsea oskrzydlał akcje, ale daleko było mu do akcji obrońcy Romy.
Podsumowując grę Włochów na tych mistrzostwach można dostrzec kilka konkretnych czynników. Po pierwsze jest to niezwykła łatwość w rozgrywaniu piłek i w wychodzeniu z pressingu, po drugie można łatwo Włochów zatrzymać, ograniczając ich grę w środku pola i po trzecie zauważyć należy reakcję piłkarzy i trenera na wydarzenia boiskowe. To ostatecznie pozwoliło Włochom osiągnąć życiowy sukces, który zapowiedział Mancini przejmując "Squadra Azzurra" w 2018 roku.