Gdy w Romie rodziła się nowa gwiazda, którą w następnych latach wielu pokochało, jedna z jej starych odpowiedniczek umarła, nie dożywszy 40 lat. Gdy na szumnym stadionie, na oczach tysięcy kibiców rozwijał się Francesco Totti, Agostino Di Bartolomei w domowym zaciszu swojej willi, w swoim stylu – po cichu i bez zbędnego szumu, pociągnął za spust i zakończył swoje życie.
Agostino urodził się w 1955 roku w Rzymie, w czasach gdy we Włoszech była eksplozja ekonomiczna i wydawało się, że każde marzenie może się spełnić. Zaczynał na małym boisku, które znajdowało się przy parafii św Filipa Neri, gdzie grał razem z innymi chłopakami z okolicy. W tamtych czasach grano w piłkę dla sportu, mało który dzieciak wierzył w wielką karierę piłkarską, ale Agostino się wyróżniał na tle innych. Posiadał mocne uderzenie, nikt nie chciał stać w murze, gdy zbliżał się do rzutu wolnego.
Cechował się nie tylko mocnym strzałem, on praktycznie żył na ulicy z piłką, nie liczyło się dla niego nic, jak tylko miał czas, to grał; w deszczu, w śniegu czy podczas wichury. Pogoda nie była mu straszna.
Laomi był pierwszym klubem w juniorskiej karierze Ago, ale podstaw i miłości do piłki nauczył go ojciec Franco, który zabierał go na plażę i trenował z nim. Jak sam mawiał, „jeśli nauczysz się przyjmować i kontrolować futbolówkę na piasku, co jest trudne, na boisku wszystko stanie się łatwe”.
Jego kariera nabrała rozpędu, gdy trafił do juniorów Romy. Stamtąd szybko awansował do seniorskiego składu, co pozwoliło mu zadebiutować 22 kwietnia 1973 roku na San Siro w meczu z Interem. Niespełna pół roku później, Ago w meczu z Bologną strzela swoją pierwszą bramkę w karierze. Był to piękny gol, dający zwycięstwo 2-1 w otwierającym sezon 73/74 meczu. Następnego dnia był bohaterem wszystkich sportowych gazet, oprócz pochwał za bramkę, dziennikarze narzekali na jego braki w szybkości. Roberto Pruzzo który grał z Dibą w Romie potwierdził, że nie należał on do demonów prędkości, ale był niezwykle uzdolniony technicznie i dawał piłce niezwykłego rozpędu swoimi zagraniami.
Pierwszą poważną przeszkodą w szybko rozwijającej się karierze pomocnika Romy była kontuzja łąkotki, której nabawił się w meczu z… Interem. Wykluczyła go ona z grania do końca sezonu, przez co opuścił ponad połowę spotkań.
Lata siedemdziesiąte to były czasy, w których ugrupowania kibicowskie miały wielkie wpływy i często zastraszały piłkarzy. To samo spotkało młody talent Romy podczas dochodzenia do siebie po urazie. To właśnie wtedy kupił pistolet, z którym nigdy się nie rozstał… aż do śmierci.
Broń rzucała cień na tego chłopaka, który przecież był taki spokojny, odpowiedzialny, ale on chciał czuć się bezpieczny, był młodzieńcem z misją, w okół doświadczonych piłkarzy, dla których piłka to była praca i szalonych, żądnych sukcesów kibiców. W końcu Roma czekała na Scudetto już od ponad 40 lat.
Powrót po kontuzji Bartolomeiego nie był zbytnio udany, w 15 swoich występach nie miał udziału przy ani jednej bramce. W poszukiwaniu formy poszedł na wypożyczenie do Vicenzy, gdzie zagrał cały sezon, opuszczając zaledwie 5 spotkań.
Naładowany dobrą grą w Serie B wrócił do Rzymu i prezentował się wyśmienicie, strzelając 8 bramek w 29 meczach. W następnych rozgrywkach było ich już 10 w 26 spotkaniach. I choć sam piłkarz się rozwijał, to zespół ciągle plasował się w połowie tabeli. Po kolejnych dwóch sezonach, na pomoc Romie przybył nowy prezydent – Dino Viola. Zespół miał zostać budowany w okół Agostino, który stał się liderem zespołu.
Już w pierwszym sezonie było widać postęp, może nie w lidze, ale w Pucharze Włoch, który Giallorossi wygrali z Torino po karnych 3:2. Był to pierwszy puchar po ponad 10 latach. Jednym z trzech piłkarzy którzy wtedy przestrzelili, był Ago. Mimo zwycięstwa nie mógł sobie wybaczyć błędu w tak ważnym momencie, przecież zawsze strzelał z dużym spokojem…
W następnym sezonie po raz pierwszy w karierze Di Bartolomei założył opaskę kapitana, którą z dumą będzie nosił przez cztery sezony, podnosząc 3 trofea. Pierwszym z nich było wygranie Pucharu Włoch drugi raz z rzędu, po ponownym pokonaniu Torino w karnych, tym razem 4:2, a jedynym pudłującym był… Tak, znowu to był Ago. W lidze znacznie się poprawili zajmując drugie miejsce, dwa punkty za Juventusem. Bolało, ale sukces był coraz bliżej.
Liedholm złożył świetny zespół, ale musiał poprosić swojego kapitana o duże poświęcenie, chciał mu zmienić pozycję na libero, żeby stamtąd mógł dyrygować grą. Agostino nie miał z tym większych problemów, chciał pokazać kolegom, że żeby odnieść sukces, potrzeba poświęceń, trzeba stawiać zespół ponad indywidualności. W pierwszym sezonie jednak, Roma nie zdobyła żadnego trofeum.
Z pucharem wróciła za to kadra Włoch z mundialu w Hiszpanii, wygrywając 11 lipca z RFN. Choć Agostino nigdy nie zagrał w dorosłej kadrze Azzurrich, to świętował podwójnie ten dzień, gdyż wtedy urodził mu się syn Luca. Di Bartolomei wchodził w sezon 82/83 z dzieckiem i nową pozycją. Choć miał problemy z doganianiem przeciwników, to świetnie odnajdywał się w dyrygowani zespołem i prowadzeniem gry. Strzelił w tamtym sezonie 7 bramek i choć Roma przegrała z Juve wszystkie mecze (2 razy w lidze i Pucharze włoch), to na kolejkę przed końcem sezonu zapewniła sobie długo wyczekiwane Mistrzostwo Włoch. Było to na Marassi w meczu z Genoą. Mecz zamknął się w pierwszej połowie w której padły dwie bramki, po jednej dla obu ekip. Później już było wyczekiwanie na gwizdek sędziego; „Kibice są już przy linii bocznej, ale to jeszcze nie koniec meczu… Koniec, Roma jest Mistrzem Włoch, jest 17:45”.
Kapitan Romy z typowym dla siebie spokojem udzielił krótkiego wywiadu: „Jest wielki entuzjazm, dla miasta które ponownie wygrywa ten tytuł po 41 latach”.
Następny sezon stał pod znakiem najważniejszego trofeum w Europie – Pucharu Mistrzów. Roma pewnie pokonała Goteborg, CSKA Sofie i niemieckie Dynamo. Awansując do półfinału, gdzie zmierzyli się ze Szkockim Dundee. Ku zdziwieniu wszystkich, zespół przegrał 2:0 w Szkocji, z ekipą wyraźnie słabszą, grającą prostą i agresywną piłkę; nagle marzenia o zwycięstwie w turnieju legły w gruzach… Do czasu. W meczu u siebie Roma szybko zaatakowała, fantastyczny zaowdy rozgrywał napastnik Giallorossich Pruzzo, który jeszcze w pierwszej połowie strzelił dwie bramki. A w okolicach sześćdziesiątej minuty został sfaulowany w polu karnym, przez bramkarza szkockiej drużyny. Zazwyczaj on wykonywał karne, ale tym razem odwrócił się, dostrzegł swojego kapitana i oddał mu piłkę. Di Bartolomei pewnie strzelił i Roma wyszła na prowadzenie trzema bramkami. Przed nimi finał na Olimpico z Liverpoolem. Przystępowali do niego bez doświadczenia w takich rozgrywkach, zestresowani i z wiedzą, że ich trener, który zapewnił im sukces, odejdzie po sezonie do Milanu. Pruzzo później podkreślał, że mieli problemy ze skupieniem. Początek był fatalny, stracili w głupi sposób bramkę, w który nigdy nie powinni jej stracić. Jednak dwie minuty przed końcem pierwszej połowy napastnik Romy wyrównał. I tak skończył się mecz remisem 1-1, nadszedł czas karnych. Dwóch pewnych strzekców Romy musiało przedwcześniej zejść z boiska z urazami, byli to Pruzzo i Cerezo. Stąd trener Giallorossich rozpaczliwie rozglądał się za wykonawcami jedenastek, wśród pozostałych graczy. Odpowiedzialność za pierwszy strzał wziął na siebie kapitan, ten który w poprzednich finałach dwa razy marnował karne. Oprócz niego naprzeciw trenerowi wyszło dwóch Mistrzów Świata – Bruno Conti i Francesco Graziani. Właśnie w tamtym momencie skrzydła całej ekipie podciął Falcao, świetny napastnik uważany za bóstwo w Rzymie, nie chciał podejść do jedenastki, zrobił coś co ciężko było mu wybaczyć.
Pierwszy do piłki podchodzi gracz Liverpoolu Steve Nicol i fatalnie pudłuje, jest to świetna szansa dla Bartolomeiego. Kapitan Romy trafia, Giallorossi wychodzą na prowadzenie. Phil Neal wyrównał. Do karnego podszedł Bruno Conti, ten który wcześniej zgłosił się na ochotnika, Mistrz Świata, strzelił fatalnie, jak sam wspomina, w ostatniej chwili zmienił decyzję i spudłował. Graeme Souness dał prowadzenie piłkarzom z Anglii, Ubaldo Righetti jednak wyrównał. Ian Rush pewnie strzelił i przy stanie 3:2 w karnych podszedł do jedenastki drugi z ochotników – również Mistrz Świata – Francesco Graziani i przestrzelił katastrofalnie, podobnie jak Conti. Alan Kenedy się nie pomylił, koniec, Liverpool wygrywa po raz czwarty, tym razem na Olimpico pokonując zespół, który grał u siebie. Było to 30 maja 1984, według niektórych plotek Agostino pokłócił się z Falcao, nie wybaczając mu nigdy faktu, że stchórzył i nie podszedł do karnego.
26 czerwca Roma wygrała Puchar Włoch, a w lidze skończyli na drugim miejscu dwa punkty za Juve. Pucharowy mecz z Hellasem był ostatnim w barwach Romy dla Bartolomeiego. Swoją decyzję o odejściu tłumaczył mówiąc: „Dla kogoś kto jest i zawsze się będzie czuł Romanistą jest to ruch, który ciężko przełknąć, ale nie mam innego wyboru. Jeśli ktoś zrozumie, że jest ciężarem, lepiej odejść. Ja niestety, zrozumiałem tylko to”. Co było przyczyną nagłej decyzji o odejściu? Dlaczego kapitan Romy nagle zwątpił? Poczuł się ciężarem?
Wielu sądzi, że to była wina nowego trenera w klubie – Svena-Gorana Erikssona, który wolał szybszą i agresywniejszą piłkę. Agostino wyruszył za Liedholmem i trafił do Milanu. Dla Giallorossich zagrał ponad 300 meczów, strzelając 69 goli i asystując 3 razy.
W Mediolanie Di Bartolomei wiódł spokojne rodzinne życie, notując dobre występy w nowym klubie. W piątej kolejce sezonu 84/85 strzelił gola w wygranym 2-1 meczu z Romą rozgrywanym na San Siro. Zrobił też coś, czego nie powinien, ale chciał zemsty, poczucia sprawiedliwości. Zaczął się cieszyć z bramki przeciwko byłemu klubowi, który tak przecież kochał. Ale pokazał trenerowi, ze się mylił i po części kibicom, bo gdzieś w sobie zawsze czuł, że nigdy w pełni go nie kochali. W rewanżowym meczu na Olimpico atmosfera była napięta, kibice gwizdali na byłego kapitana Romy, a on sam agresywnie zaatakował Bruno Contiego i pokłócił się z Grazianim. Przypadek? Czy może bolało go, że to właśnie oni spudłowali najważniejsze karne? Swoją przygodę z Milanem skończył po 3 sezonach wraz z przyjściem Sacchiego, ostatecznie występując tam 119 razy i strzelając 14 bramek. Potem zagrał jeden sezon w Cesenie, żeby karierę skończyć w Salernitanie w Serie C tylko po to, żeby uszczęśliwić żonę, która była z tamtych rejonów. Tam zagrał dwa sezony i wprowadził klub do Serie B i zakończył swoją piłkarską karierę.
Po zawieszeniu butów na kołku Agostino opiekuje się rodziną, wiodąc spokojne życie. Jednak 30 maja, w dziesiątą rocznicę przegranego finału z Liverpoolem, coś w nim pęka.
Jego syn tak relacjonuje tamten dzień: „Spotkałem go rano, powiedział mi, żebym nie szedł do szkoły, bo pojedziemy do Salerno, nie musiałem na siłę iść do szkoły i tak nie poszedłem do niej”.
Żona opowiada, że obudziła się wraz z dźwiękiem wystrzału pistoletu. Otworzyła okno i na dole zobaczyła coś okropnego, nie mogła zrozumieć co tam jest.
Ago zostawił po sobie list: „Droga Mariso, odrzucili moją prośbę o pożyczkę, ponieważ BNL nie chce dać zezwolenia na to, pomimo że Anastasi obiecał zapłacić swoją część. Czuję się zamknięty w dziurze, środki od regionu są jeszcze zamrożone dla Credito Sportivo (bank) gmina nie reguluje rachunku. Moim wielkim błędem było to, że próbowałem być niezależny od wszystkiego, że nie potrafiłem powiedzieć nie mojej rodzinie w żadnej sprawie, że kupiłem tamten teren w Franco-Giovannini zamiast iść i szukać pracy w Rzymie. Nie ma liry, która przeszła przez moje ręce, której nie wydałem na rodzinę: siłownia, mansarda (poddasze), tereny. Nie ma żadnego cienia w moich relacjach i żadnej zdrady, ale tylko sytuacje źle zrozumiane.
Kocham Cię i kocham naszych wspaniałych chłopaków, ale nie widzę wyjścia z tunelu”.
Tak skończyła się historia cichego lidera, który zawsze przy sobie nosił broń i ranę po przegranym finale…
Agostino na zawsze pozostanie w naszych sercach i w naszej pamięci.