Drogi sercu każdego majtka pokładowego jest kapitan, który w kryzysowym momencie dla swojego okrętu, załogi i samego siebie nie wskakuje w popłochu w fale morza czy oceanu, ale heroicznie zostaje na posterunku do samego końca i idzie na dno wraz z nim. I w tym momencie seansu wszystkim robi się jakoś tak po prostu przykro. Po kim jak po kim, ale po tak charyzmatycznym sterniku zawsze ktoś zapłacze. A przecież nie wszystko można kupić za pieniądze...
Nie było pomysłu? Był. Nie było zapału. Był. To co tak w zasadzie poszło nie tak? Dlaczego Napoli Gennaro Gattuso nie potrafi odpalić na dobre i regularnie przeplata mecze fantastyczne z tymi co najmniej przeciętnymi (by nie użyć mocniejszych słów)? Kompromitujące porażki ze Spezią, Hellasem czy Genoą kładą się cieniem i nijak nie idą w parze z efektownymi zwycięstwami z Atalantą, Romą i Fiorentiną.
Podopieczni mistrza świata z 2006 roku od początku rozgrywek nie byli w stanie ustabilizować swojej dyspozycji. Dwie wygrane, wtopa, dwie wygrane, wtopa, wygrana, wtopa. Tak prezentuje się bilans pierwszych ośmiu kolejek bieżącej kampanii ligowej w ich wykonaniu. Taka prawie że idealna szkocka krateczka.
Los też postanowił nie być łaskawym dla "Azzurrich". Liczne absencje, spowodowane czy to urazami, czy to nowymi zakażeniami koronawirusem, bezlitośnie weryfikowały ambitne plany i założenia Gattuso. Żeby nie być gołosłownym, weźmy na warsztat postać Victora Osimhena, czyli wielką przedsezonową nadzieję neapolitańskich kibiców i zawodnika, za którego latem klub z południa Italii zapłacił Lille 70 milionów euro.
Nigeryjczyk wystąpił w tym sezonie tylko w 13 meczach we wszystkich rozgrywkach, w tym w ośmiu w Serie A. Jakoś tak co chwila coś mu się przytrafiało. Jak nie kontuzja barku, to potem ten, uprzykrzający nam wszystkim życie od niespełna roku, wirus. Dla porównania - niejaki Lorenzo Insigne ma na swoim koncie już 28 spotkań we wszystkich rozgrywkach, z czego 17 w Serie A. W konsekwencji Osimhen strzelił jak do tej pory raptem dwa gole w barwach Napoli, a największy rozgłos zdobył pod koniec grudnia dzięki udziale w hucznej balandze w swojej ojczyźnie zorganizowanej z okazji jego 22. urodzin. Z kronikarskiego obowiązku pozwolę sobie przypomnieć, że to właśnie na niej ośmiokrotny reprezentant Nigerii zaraził się koronawirusem.
Entuzjaści jego talentu na pewno przeżywają nie lada zawód. Zwłaszcza, że nie brakowało w środowisku opinii, iż Victor wejdzie do drużyny z buta i pozamiata. Wszedł tak bardziej z bazarowego laczka aniżeli z porządnego kawałka obuwia, a to zamiatanie też nie bardzo mu wyszło. Ale cierpliwości. Facet ma dopiero 22 lata. Ma jeszcze czas, by stać się w Neapolu kimś i uniknąć uzyskania niechlubnego tytułu transferowego niewypału imienia Edena Hazarda. W przeciwnym razie Aurelio De Laurentiis go zwyczajnie odstrzeli, chociaż oczywiście nie tak dosłownie, nawet pomimo wydanych na niego grubych milionów. Podobnie zresztą już wkrótce postąpi z Gennaro, a podobno niepewna jest również pozycja dyrektora sportowego, Cristiano Giuntoliego.
W tym momencie ekscentryczny właściciel Napoli chyba już tylko czeka na odpowiednią okazję i sprzyjające okoliczności, by powiedzieć "Rino": "Addio!". Ten za to, jak przystało na rasowego profesjonalistę, dalej wykonuje swoją robotę najlepiej jak potrafi i czeka na ewentualne zaciśnięcie się pętli na jego szyi.
Czym zawsze imponował 43-latek? Bez ogródek - tym, że ma jaja. Nigdy się nie ceregielił i zawsze mówił prosto z mostu, co mu leży na wątrobie. I to się szanuje. Dlatego też nie gryzł się w język, gdy włoskie media zaczęły trąbić, że De Laurentiis nie traci czasu i już rozgląda się za jego następcą. Jasno zakomunikował, że jest to zachowanie nie fair w stosunku do jego osoby ze strony prezydenta klubu. Odważył się publicznie przeciwstawić się działaniom ADL, który bardzo za czymś takim nie przepada.
"La Gazzetta dello Sport" informowała ostatnio, że w starciach z Atalantą w Coppa Italia i Juventusem w lidze, urodzony w Corigliano Calabro, menedżer zagra o życie. A o tym, że siedzi na gorącym stołku pisze i mówi się na Półwyspie Apenińskim już od dawna. Gattuso zapewne jest przekonany, że posklejaniem ekipy po burzliwym rozstaniu z Carlo Ancelottim i sięgnięciem po Puchar Włoch po pokonaniu samego Juve, wywalczył sobie pewien kredyt zaufania i nie zasłużył na to, by definitywnie skreślano go przy okazji pierwszego poważniejszego kryzysu. Wydaje się jednak, że sprawy poszły za daleko, a De Laurentiis sentymenty i ody do wyższych wartości przy podejmowaniu decyzji będzie miał głęboko w poważaniu. Zresztą "Rino" sam w swoich wypowiedziach dawał do zrozumienia, że atmosfera w klubie gęstnieje i coś wisi w powietrzu.
U 73-krotnego reprezentanta "Squadra Azzurra" słowo jest droższe od pieniędzy, cytując klasyka. Charyzmą i samozaparciem, jakie w nim drzemią można by spokojnie obdzielić dobrych kilka osób. I właśnie dlatego sobotnia rywalizacja drużyny "Partenopei" ze "Starą Damą" nabiera dodatkowego wydźwięku. Gattuso nie odpuszcza nigdy i zawsze na placu boju pozostaje do ostatniej kropli krwi, a w obliczu aktualnej sytuacji, potyczka ze znienawidzonym pod Wezuwiuszem zespołem ze stolicy Piemontu nie jest tylko i aż konfrontacją południa z północą i Neapolu z Turynem. To sprawa honorowa.
Przecież jeśli by tak Napoli odniosło sukces, to na wierzch wyjdzie racja Gattuso. A wtedy, przynajmniej mentalnie i psychologicznie, będzie mógł pokazać Aurelio De Laurentiisowi środkowy palec, niczym we wtorek Antonio Conte Andrei Agnellemu. Choć szanse na to, że opiekun drużyny ze stolicy Kampanii zniży się do poziomu wymiany uprzejmości za pomocą takich gestów są naprawdę iluzoryczne. Gdy jednak zawodnicy ze Stadio Diego Armando Maradona ulegną "Bianconerim", to 71-letni producent filmowy nie zawaha się wykonać na GG sportowej egzekucji.
Jak odchodzić, to z honorem. Taką zasadę wyznaje kapitan Gattuso. Nie inaczej będzie i tym razem. Życie nie znosi jednak pustki, w związku z czym pan De Laurentiis, kiedy już pozbędzie się intruza, beztrosko zakręci swoją trenerską karuzelą z takimi nazwiskami, jak Benítez, Jurić, De Zerbi, Italiano, Mazzarri czy Spalletti i namaści swojego kolejnego wybrańca. Słuszność bądź niesłuszność postępowania obu dżentelmenów każdy powinien poddać ocenie we własnym sumieniu i zgodnie z własnym światopoglądem. Jedno natomiast można stwierdzić ze 100% pewnością i poza wszelkimi podziałami - szkoleniowców i piłkarzy można kupić za pieniądze, honoru nie.