W ostatnich dniach kibice Romy mogli narzekać na brak emocji. „Giallorossi” dosyć wcześnie przegrali ligę i mogli się jedynie łudzić, że uratują sezon poprzez zdobycie Ligi Europy. Marzenia jednak szybko zostały zabite na Old Trafford przez Manchester United. Gdy wszystko wskazywało na spokojną końcówkę rozgrywek, Friedkinowie postanowili zatrząść całym Półwyspem Apenińskim. Roma poinformowała, że nie przedłuży kontraktu z Paulo Fonseką, co było tylko formalnością i kiedy każdy czekał na oficjalne potwierdzenie zakontraktowania Maurizio Sarriego, niespodziewanie pojawił się Jose Mourinho. „The Special One” wraca do Serie A!
Jose Mourinho do tej pory pracował w Porto, Chelsea, Interze Mediolan, Realu Madryt, Manchesterze United i Tottenhamie. Łącznie zdobył aż 25 trofeów. Więcej niż Roma w całej swojej historii. To musi robić wrażenie.
Powrót Mourinho do Serie A elektryzuje całe Włochy. Portugalczyk jest (i jeszcze długo będzie) najgorętszym tematem dla tamtejszych mediów. „The Special One” wepchnął świat calcio w nostalgię. Najbliższe godziny, a może nawet dni, będą nam upływały w sentymentalnej podróży do 2010 roku i tripletty Interu. Najważniejsza jest jednak teraźniejszość.
Roma stawia na trenera, który najprawdopodobniej musiał kupić osobny dom na zdobyte puchary, ale ostatni raz zaglądał tam cztery lata temu. Mourinho jest jednym z najwybitniejszych trenerów historii futbolu, chociaż ostatnie lata zdecydowanie go przerosły.
Porównując Romę z ostatnim klubem prowadzonym przez Portugalczyka, Tottenhamem, możemy dostrzec wiele podobieństw. Mówimy o dwóch uznanych klubach, będących czołowymi zespołami swoich lig, które od dawna nie zdobyły żadnego trofeum. Zarówno Roma, jak i „Koguty” opierają swoje kadry na silnej formacji ofensywnej, a ich największym mankamentem jest gra w obronie. Głównym problemem Jose Mourinho w północnym Londynie był brak elastyczności. Portugalczyk często naiwnie myślał, że jego zespół dowiezie jednobramkowe prowadzenie, co udawało się w klubach z lepszymi obrońcami, i na własne życzenie głupio tracił punkty, ponieważ nie potrafił dostosować taktyki do możliwości drużyn. Szkoleniowiec był uciążliwy do tego stopnia, że kibice Spurs odetchnęli po jego zwolnieniu.
Powrót „The Special One” jest wielkim ruchem dla ligi, kolejnym po transferze Cristiano Ronaldo do Juventusu, przede wszystkim z marketingowego punktu widzenia. Dla Romy oznacza to większe rozpromowanie, ale sportowo nie gwarantuje absolutnie niczego. Jose Mourinho mógłby realizować swoją minimalistyczną, cyniczną grę tylko w przypadku wymiany całego bloku obronnego. Ze Smallingiem, Mancinim, Ibanezem czy Kumbullą nie będzie to możliwe.
Pewnie wystawię się na pożarcie wygłodniałym (przez brak pucharów) wilkom, i nie tylko, ale twierdzę, że lepszą opcją dla „Giallorossich” byłby trener preferujący ofensywny styl gry, który maksymalnie wykorzystałby umiejętności Mkhitaryana, Pellegriniego, powracającego Zaniolo czy mocny środek pola. Idealnym wyborem byłby dla mnie Maurizio Sarri, o czym niedawno pisałem w jednym z tekstów i jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi, jestem zawiedziony ostateczną decyzją klubu.
Jak zwykle w tego typu sytuacjach ludzie podzielili się na dwa obozy. Pomysł z Jose Mourinho w Romie ma swoich zwolenników, ale też osoby nastawione sceptycznie i do tego drugiego grona siebie przypisuję. Znamienny jest fakt, że największe obawy o Romę docierają ze strony społeczność Premier League, gdzie Portugalczyk pracował (z przerwami) od 2013 roku. Środowisko związane z Serie A prawdopodobnie opiera swoje opinie głównie na sentymentach. Nie twierdzę, że warsztat „The Special One” jest zły. Po prostu może być przeterminowany, a sam Jose wydaje mi się być po drugiej stronie trenerskiej rzeki. Obym się mylił.
Gdybym miał typować losy Romy w przyszłym sezonie, spodziewałbym się impulsu i gaśnięcia z każdym następnym meczem w rundzie rewanżowej. Zdziwię się, jeśli „Giallorossi” zajmą miejsce w czołowej czwórce i wrócą do Ligi Mistrzów. Czas pokaże.