Niebo błękitne nad nami

Felieton cze 22, 2021

Italia lotem błyskawicy przebrnęła przez zmagania fazy grupowej EURO 2020. Pokazała się całej Europie w pełnej krasie i dała nam wszystkim możliwość, by się w niej zakochać. Powiedzmy sobie szczerze - trudno było oprzeć się jej urokowi. Nawet mimo tego ostatniego starcia z Walią, które już tak spektakularne nie było. Włosi mogą marzyć i marzą, a dzień 11 lipca zakreślili w swoich kalendarzach... błękitnym flamastrem.

O sile Włochów pod wodzą Manciniego przebąkiwało się już na długo przed turniejem. Osoby będące blisko tej reprezentacji zdawały sobie sprawę, że może ona nieźle na mistrzostwach namieszać. Tuż przed EURO „Azzurri” stali się cichym faworytem, ale po efektownym zdobyciu grupy A, wyjściu z niej z pierwszego miejsca z kompletem punktów i bilansem bramkowym 7:0, już nikt, rozmawiając na ich temat, nie zniża głosu.

Italska „orkiestra” przed rywalizacją ze Szwajcarią. Pasja, z jaką Włosi śpiewają swój hymn narodowy, czyli „Il Canto degli Italiani” lub „Inno di Mameli”, jest niesamowita. (Fot. Goal.com)

Roberto Mancini zadaje kłam licznym teoriom futbolowych malkontentów, którzy twierdzą, że nie da się pięknie grać i wygrywać. Albo jedno, albo drugie. Nic bardziej mylnego. Można grać z ambicją, polotem i poetycką fantazją, a jednocześnie zachowywać należytą odpowiedzialność na boisku oraz realizować założenia taktyczne trenera. A przy tak skomplikowanej i rozbudowanej taktyce, jaką proponuje były menedżer Interu, każdy trybik tej błękitnej machiny musi działać bezbłędnie.

Ale żeby wszystko mogło chodzić jak w, nomen omen, szwajcarskim zegarku, potrzeba również wyśmienitej atmosfery i wzajemnego zrozumienia. Mancini podkreśla to na każdym kroku. Jego zawodnicy również. Od kapitana Giorgio Chielliniego po rezerwowego napastnika Andreę Belottiego. Każdy czuje się potrzebny. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że na słowach się nie kończy, bo wszyscy gracze z pola dostali już szansę pokazania się w europejskim czempionacie. Ba, w spotkaniu z Walią w 89. minucie na murawie Stadio Olimpico zameldował się nawet Salvatore Sirigu. W tym momencie tylko Alex Meret, trzeci bramkarz, nie dostał jeszcze żadnych minut.

Fot. Nazionale Italiana

Takie postępowanie 56-latka ma swoje podłoże jeszcze w jego karierze piłkarskiej. W 1990 roku Mancini znalazł się w kadrze na mundial, który organizowała właśnie Italia. Wówczas bohaterem narodowym stał się Salvatore „Toto” Schillaci, a „Squadra Azzurra” wywalczyła brązowy medal. Obecny szkoleniowiec włoskiej drużyny narodowej nie dostał od selekcjonera Azeglio Viciniego choćby minuty na zaprezentowanie swoich umiejętności na mistrzostwach świata rozgrywanych w ojczyźnie. Dlatego teraz popularny „Mancio” nie rzuca słów na wiatr i robi, co tylko może, by absolutnie wszyscy czuli się istotnymi elementami jego układanki.

Moc tego zespołu może naprawdę przerażać. Popatrzmy na Marco Verrattiego, który zagrał wczoraj swój pierwszy mecz na tych mistrzostwach. Kontuzja kolana uniemożliwiła mu rozpoczęcie turnieju w pierwszym składzie. Z Walią miał dostać 45, maksymalnie 60 minut. Na boisku został do ostatniego gwizdka Ovidiu Hațegana i był bezsprzecznie najlepszym zawodnikiem całego widowiska. Możliwość podziwiania jego maestrii w środku pola była czystą przyjemnością. 136 kontaktów z piłką i 93,6% celności podań mówią same za siebie. Barella, Jorginho, Locatelli, Verratti, Pessina, czyli błogosławiony problem Manciniego. Kto by nie chciał takiego mieć?

Kolejna sprawa - wyrównanie rekordu 30 gier z rzędu bez porażki legendarnej drużyny Vittorio Pozzo, która wyśrubowała taką passę w latach 1935-1939. W 1/8 finału „Azzurri” zagrają zatem z Austrią nie tylko o awans do ćwierćfinału, ale również o zapisanie się w annałach calcio. Jak podkreśla jednak sam Mancini - jego ekipa, w przeciwieństwie do squadry Pozzo, która zdobyła złoty medal olimpijski na Igrzyskach w Berlinie oraz dwukrotnie cieszyła się z mistrzostwa świata, jeszcze nic nie wygrała. Słowo klucz: jeszcze. A Włosi i tak są dumni ze swojej reprezentacji. Może to nawet za mało powiedziane - są po prostu oczarowani jej obecnym obliczem.

Trudno, żeby było inaczej, skoro po pojedynku ze Szwajcarią włoski szkoleniowiec zadedykował zwycięstwo osobom cierpiącym i wszystkim swoim rodakom, czym jeszcze mocniej scalił więź swojego zespołu z całym narodem. Prezez włoskiej federacji piłkarskiej, Gabriele Gravina, twierdzi, że drużyna Manciniego jest prezentem dla Italii i dla wszystkich Włochów. Prezentem, na który, po tragedii 2017 roku i dwumeczu ze Szwecją, zasługiwali.

Roberto Mancini świetnie zarządza grupą, jest prawdziwym szefem i oparciem dla swoich piłkarzy. Nie wiemy jeszcze, jak poradziłby sobie w kryzysowej sytuacji, która wymagałaby od niego zdecydowanego działania. I choć pewnie zachowałby zimną krew i doskonale spełnił swoją rolę, to lepiej się o tym nie przekonujmy. Niech „Squadra Azzurra” szturmem weźmie fazę pucharową mistrzostw Europy. Niczym Frecciarossa, którą podróżuje na mecze do Rzymu.

Bo niebo błękitne nad nami, kolorowane przez włoskich artystów piłkarskiego rzemiosła magiczną futbolową kredką o tejże właśnie barwie, chcemy widzieć jak najdłużej. Aż do samego finału. Forza Italia!

Jakub Glibowski

Widzę świat w bieli⚪️ oraz czerwieni i czerni🔴⚫️. Calcio. La Liga. Zlatan Ibrahimović. Sergio Ramos. Wyznaję kult "Joga Bonito". Dobry film, dobra książka. Felieton, komentarz, dyskusja.

Great! You've successfully subscribed.
Great! Next, complete checkout for full access.
Welcome back! You've successfully signed in.
Success! Your account is fully activated, you now have access to all content.