Italia wezwała, bracia Włosi się przebudzili. Perfekcyjnie naoliwiona maszyna Roberto Manciniego nie pozostawiła Turcji najmniejszych złudzeń i zwyciężyła 3:0 na inaugurację Euro 2020. Magiczna noc na Stadio Olimpico to dopiero preludium triumfalnego marszu „Azzurrich”.
Tak się bawią Włochy. 1805 dni (definitywnie zbyt długiego) oczekiwania na występ na wielkiej imprezie wynagrodzone w jeden wieczór. Piłkarze z Półwyspu Apenińskiego udowodnili, że stawianie ich w gronie faworytów turnieju wcale nie było przesadą. Z przytupem rozpoczęli zmagania i wysłali reszcie Europy jasny sygnał: „Idziemy jak po swoje”.
Na wysokości zadania stanął Ciro Immobile, wielka nadzieja włoskich kibiców i być może już niebawem ich nowe bożyszcze. Przy bramce na 2:0 wykazał się wytrawnym snajperskim instynktem w polu karnym, a trzynaście minut później zanotował asystę, pokazując, że boiskowa wizja i doskonały przegląd pola także nie są mu obce. Tę asystę na gola zamienił Lorenzo Insigne, któremu po kilku wcześniejszych nieudanych próbach wreszcie udało się przełamać. Kapitan Napoli jak do tej pory miał problem z przeszczepieniem klubowych osiągów strzeleckich na grunt reprezentacyjny, ale trafienia z Czechami i teraz z Turcją świadczą o tym, że coś w tym elemencie drgnęło. Do tego jeszcze ten przebojowy i niezmordowany Leonardo Spinazzola, uhonorowany przez UEFA tytułem Star of the Match, oraz szefujący włoskiej defensywie w absolutnie bezkompromisowy sposób Giorgio Chiellini.
Wczorajszy mecz był tak niesamowitym świętem calcio, że nawet bramkę samobójczą dla zespołu Şenola Güneşa strzelił zawodnik Juventusu. Merih Demiral jest wielkim pechowcem, ale włoscy koledzy z turyńskiej szatni mają wobec niego dług wdzięczności, o czym zapewne skrupulatnie i szyderczo przypomną mu po powrocie do klubu. Poza swojakiem Demirala Turcy nie wykazali się niczym więcej. Ale przynajmniej nie mogą narzekać, że nie strzelili gola.
Dziś Immobile i spółka będą spoglądać na Baku, gdzie o 15:00 zmierzą się ich kolejni grupowi rywale - Walia i Szwajcaria. Starcie „Azzurrich” z Helwetami już w środę o 21:00. Trenerowi Vladimirowi Petkoviciowi nie zazdroszczę, bo zaraz po pojedynku ze „Smokami” będzie musiał podjąć próbę rozgryzienia jednego z najtwardszych orzechów na tych mistrzostwach. Orzecha włoskiego, rzecz jasna.
W grze „Squadra Azzurra” widać czystą jakość, dynamikę, wypracowane automatyzmy, wytrenowane akcje czy kombinacje podań. Jednak przede wszystkim widać w niej fantazję, jedność i ambicję, chęć podarowania czegoś wyjątkowego całemu narodowi. Na tym Manciniemu zależało szczególnie i on sam doskonale zdaje sobie sprawę z tego, dokąd takie nastawienie może doprowadzić.
Na koniec pokuszę się o parafrazę pewnego słynnego komplementu i tym samym delikatne zmodernizowanie go: „Jesteś piękna jak Italia w meczu z Turcją”. Drogie Panie, jeśli usłyszycie od swego lubego te słowa, to wiedzcie, że Wasza uroda wprost niebywale go zachwyca. W obliczu takiej postawy włoskich piłkarzy, czyż można usłyszeć coś bardziej urzekającego?