Pragniesz znów tańczyć. Pięknie tańczyć, tak jak dawniej. Stawiasz pierwszy taneczny krok od lat. Ćwiczysz, trenujesz. Po cichu, nie robisz wokół siebie wielkiego szumu, ale idzie ci coraz lepiej. Wyrażasz tym całego siebie. Po trzech latach wreszcie masz okazję pokazać się szerokiej publiczności, która jest zachwycona twoim kunsztem, a Ty w wielkim europejskim konkursie znajdujesz się w najlepszej czwórce i masz ochotę na więcej. Tak na futbolowym parkiecie szaleje „Squadra Azzurra”.
Południe Włoch, Apulia, Kalabria czy nawet Sycylia, słynie z pewnego tańca. Tańca będącego uosobieniem włoskiego umiłowania życia, temperamentu i wigoru. Zwie się on tarantella i jest idealną wręcz definicją szeroko pojętej włoskości. Jej rytm, dynamika, zatracenie się w tym, co tu i teraz - to po prostu wspaniałe, wciągające widowisko. W ten sposób egzystują na boisku podopieczni Roberto Manciniego. Wykonują taką piłkarską tarantellą, która doprowadziła ich już do półfinału EURO 2020.
Tak jak ten taniec pokazuje, co kryje włoska dusza, tak też Włosi zagrali w ćwierćfinale z Belgią. Uplastycznili, jak wygląda rozbudzona z mistrzowskiego letargu Italia. Udowodnili jakim jest kolosem. Kapitalnie w „Przeglądzie Sportowym” skwitował to Mateusz Janiak. Napisał, że „Azzurri” zagrali tak, jakby chcieli oddać hołd wszystkim genialnym artystom, jakich wydała włoska ziemia. Odpowiedzialność, dyscyplina, a jednocześnie polot, fantazja i radość z gry. Po prostu pokaz siły i pasji.
Legenda głosi, że w drodze do sukcesu na wielkim turnieju musi przydarzyć się jeden słabszy mecz. Włochy takowy mają już za sobą. W 1/8 finału niemiłosiernie męczyli się z Austrią i popisali się umiejętnością, której znaczenie lubią podkreślać Hiszpanie, czyli cierpieniem. A gdyby w 65. minucie przy trafieniu Marko Arnautovicia nie było spalonego, losy tego starcia mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej i podopiecznych Manciniego mogłoby sensacyjnie w turnieju zabraknąć. Tak się jednak nie stało. Ku uciesze nas, sympatyków „Squadra Azzurra”.
Przed ćwierćfinałem Belgia wzbudzała na Półwyspie Apenińskim ogromny respekt. Indywidualnie najwięcej uwagi poświęcało się oczywiście Romelu Lukaku i Kevinowi De Bruyne. Pojawiało się wiele smaczków, jak chociażby pojedynek obu zespołów w środku polu, który ostatecznie zwyciężyła Italia. Tercet Barella-Jorginho-Verratti zagrał koncertowo. Niektórzy obawiali się również, że Włosi nie zdołają przełamać belgijskiego pragmatyzmu. Ale - jak się okazało - nie taki diabeł straszny, jak go malują. Dosłownie i w przenośni.
Gole Barelli i Insigne dały awans, ale one były tylko dwoma z całej palety wielu spektakularnych scen tego spotkania. Przyjmujący na głowę potężne uderzenia „Czerwonych Diabłów” Leonardo Bonucci i Giorgio Chiellini czy, popisujący się kolejnymi efektownymi (i efektywnymi) kółeczkami, Marco Verratti to kolejne z nich. Ale bezapelacyjnie obrazkiem tej potyczki będzie płaczący po zerwaniu ścięgna Achillesa Leonardo Spinazzola. Ten widok naprawdę rozrywał serce. Spinazzola był nie tylko jednym z najlepszych piłkarzy ekipy Manciniego, ale także jednym z najlepszych zawodników całego EURO. No właśnie, ten wypadek to kolejna motywacja dla Włochów. Zagrać dla całego narodu, dla siebie i dla kontuzjowanego kolegi. Oby jeszcze dwa razy.
Teraz włoska tarantella zetrze się z hiszpańskim flamenco. Emocji i pasji po obu stronach na pewno nie zabraknie. Włochy już po meczu otwarcia stawiane były w roli faworyta do końcowego triumfu, natomiast Hiszpania zaczęła rosnąć dopiero w fazie pucharowej. W pięciu rywalizacjach na EURO „La Roja” strzeliła 12 goli, a w ostatnich trzech, czyli w ostatnim pojedynku fazy grupowej ze Słowacją oraz w starciach z Chorwacją i Szwajcarią - 11. Żeby było ciekawie, to już czwarte mistrzostwa Europy z rzędu, na których dojdzie do spotkania tych dwóch drużyn narodowych. Jak do tej pory, dwa razy górą byli gracze z Półwyspu Iberyjskiego (w 2008 roku w ćwierćfinale i w 2012 w finale) i raz z wygranej cieszyli się Włosi (w 2016 roku w 1/8).
Morata i spółka będą chcieli narzucić Italii swój styl gry. Ale nie będzie to proste zadanie, bo „La Azzurra”, jak określają reprezentację Włoch Hiszpanie, prezentuje piękny futbol i lubi mieć piłkę. Niektórzy mówią i piszą o procesie „hispanizacji”, jaki dokonał się u 4-krotnych mistrzów globu, inni uciekają się nawet do porównań „Azzurrich” do samej legendarnej Hiszpanii Vicente del Bosque z lat 2008-2012 lub do drużyn Pepa Guardioli. Roberto Mancini docenia klasę półfinałowego rywala, stawiając mistrzów Starego Kontynentu z 2012 roku wyżej aniżeli reprezentację Belgii. Już niebawem przekonamy się, czy słusznie.
Jedni i drudzy wierzą. Wierzą, że to ich piłkarska choreografia okaże się skuteczniejsza. I mają ku temu wszelkie powody. Ale to Italia najpiękniej tańczy na tym turnieju i na pewno nie omieszka tego wybrańcom Luisa Enrique udowodnić. Czekamy zatem na to, by móc dziś późnym wieczorem wesoło zakrzyknąć: „Baila Italia alle finale!”. Czego sobie i Państwu życzę.