W końcówce sezonu Roma postawiła wszystko na jedną kartę i finalnie została z niczym, choć była blisko sukcesu. Giallorossi po raz piąty z rzędu nie zakwalifikowali się do Ligi Mistrzów. Nagrodą pocieszenia jest ponowne wejście do Ligi Europy dzięki bramce Paulo Dybali z rzutu karnego w doliczonym czasie ostatniego meczu kampanii ze Spezią.
Od 16 kwietnia i zwycięstwa nad Udinese (3:0) Roma zaliczyła serię siedmiu ligowych spotkań z rzędu bez wygranej (cztery remisy i trzy przegrane). Wszystkie siły zostały rzucone na Ligę Europy, gdzie Giallorossi spisywali się naprawdę dobrze. Roma w drodze do finału wyeliminowała Salzburg, Real Sociedad, Feyenoord oraz Bayer Leverkusen. Ten, kto podważał jakość rywali Romy w poprzednim sezonie w Lidze Konferencji Europy, tym razem nie miał już żadnych argumentów. Drużyna prowadzona przez Jose Mourinho w fazie pucharowej zachowała aż 6 na 8 możliwych czystych kont. Oczywiście, styl gry przeszkadzał zarówno nowym mistrzom Holandii, jak i Aptekarzom, ale ostatecznie liczył się skutek.
Pomysł na finał był podobny. Pierwsza połowa przebiegała całkowicie pod dyktando Romy i zakończyła się prowadzeniem Wilków po golu pół-zdrowego Paulo Dybali. Zespół ze stolicy Italii złapał Sevillę na wykroku i wykorzystał moment magii Argentyńczyka. Po przerwie to klub z Andaluzji przejął inicjatywę, a intensywny napór przyniósł samobójcze trafienie Gianluci Manciniego. Do tego momentu gra defensywna Romy robiła duże wrażenie. Rui Patricio miał czyste rękawice przez prawie godzinę meczu. Roma oddała piłkę Sevilli i liczyła na kontry oraz stałe fragmenty gry. Przed dogrywką miała trzy świetne sytuacje na zamknięcie meczu, których nie wykorzystali kolejno Tammy Abraham, Roger Ibanez, a na koniec Andrea Belotti.
Całkowitą kontrolę nad wydarzeniami stracił antybohater tego widowiska, Anthony Taylor. Anglik zbyt wysoko ustawił próg przewinień, co doprowadziło do pretensji obu zespołów. Żółte kartki częściej pojawiały się za dyskusje, niż za ewidentne faule. Mourinho szalał przy linii bocznej i nie dowierzał. Taylor swoimi decyzjami wypaczył wynik meczu. Drugiej żółtej kartki po faulu taktycznym nie otrzymał Ivan Rakitić. Później głównego sędziego musiał ratować VAR, gdy ten podyktował rzut karny przy czystym wejściu Rogera Ibaneza. Jedenastki nie było natomiast po dośrodkowaniu Nemanji Maticia, gdy Fernando powiększył objętość swojego ciała i zagrał piłkę ręką. Nie ma tu mowy o zbyt małej odległości od piłki, Taylor był jednak pewny swojej decyzji i pokazał, że ręka była ułożona wzdłuż ciała. VAR nie zainterweniował, a powinien był chociaż przywołać sędziego do monitora.
W dogrywce Roma wyglądała już słabo fizycznie i tylko czekała na rzuty karne. Jedyne zagrożenie stwarzały dośrodkowania Nicoli Zalewskiego ze stałych fragmentów gry. Jedno z nich zakończyło się poprzeczką po strzale Chrisa Smallinga. Kibice Romy mogli obawiać się konkursu jedenastek. Przed finałem Roma wykorzystała 9 na 13 prób. Stuprocentową skuteczność miał Paulo Dybala (5/5), niezły bilans miał też Lorenzo Pellegrini (4/6). Problem w tym, że obu nie było już na boisku. W Serie A pojedynczych prób nie wykorzystali Bryan Cristante oraz Andrea Belotti. Pojawił się więc problem z wyznaczeniem pierwszej piątki. Ostatecznie Cristante zamienił swój strzał na bramkę, a jedenastki zmarnowali dwaj stoperzy, Mancini oraz Ibanez. Filippo Biafora podał, że czwarty miał strzelać Belotti, a piąty Zalewski, jednak do tych prób nie doszło. Po raz kolejny świetny występ zaliczył Yassine Bounou, który obronił dwa rzuty karne i otrzymał tytuł MVP meczu. Sevilla wykorzystała wszystkie cztery jedenastki, choć Gonzalo Montiel potrzebował dwóch prób (Patricio za wcześnie opuścił linię bramkową i konieczna była powtórka). Marzenia kibiców Romy o powrocie do Ligi Mistrzów zostały odłożone na kolejny sezon.
W opiniach pomeczowych przebijały się głosy, że Sevilla zasłużenie zdobyła trofeum. Osobiście mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że drużyna prowadzona przez Jose Luisa Mendilibara pokazała większą kulturę gry, ale to w zasadzie wszystko. Andaluzyjczycy nie zmusili Patricio do żadnej trudnej interwencji. Roma natomiast grała futbol prosty, ale z gry miała zdecydowanie więcej dogodnych sytuacji. Potwierdza to też wskaźnik oczekiwanych bramek, który Giallorossi mieli ponad dwukrotnie większy (2.15-1.02). Pomijając błędy Taylora, na którego Jose Mourinho czekał po meczu na parkingu, by powiedzieć „you’re fucking disgrace”, prawie jak lata temu Didier Drogba, po odpadnięciu z Barceloną w półfinale Ligi Mistrzów, zabrakło po prostu skuteczności. Zresztą nie po raz pierwszy w tym sezonie.
Czy Taylor zawalił Romie sezon? Na pewno w pewnym stopniu się do tego przyczynił, ale gdyby Giallorossi w lidze zdobyli osiem punktów więcej, dziś cieszyliby się z powrotu do Ligi Mistrzów. Cała czołówka Serie A traciła punkty w głupi sposób i okazji do wykorzystania potknięć rywali było wiele. Jestem w stanie zrozumieć, że na długim dystansie Romie trudno jest rywalizować z Juventusem, Interem, Milanem czy obecnym Napoli, ale mające mniejszy potencjał Lazio, które odpuściło europejskie puchary, nie powinno Giallorossim aż tak odjeżdżać. Drużyna Jose Mourinho w tym sezonie przegrała oba mecze derbowe, a w tabeli ligowej ma aż 11 punktów straty do rywala zza miedzy. Dodatkowo od ostatniego meczu Romy w Lidze Mistrzów, Lazio weszło do niej już dwa razy. Biancocelesti skończyli ligę na wyższym miejscu niż Giallorossi w czterech ostatnich sezonach. To powinno dać Romie do myślenia.
Wszystko wskazuje na to, że w przyszłym sezonie Jose Mourinho nadal będzie trenerem Romy. Tuż po zakończeniu finału Portugalczyk zebrał zespół na murawie i obiecał, że nie zostawi swoich piłkarzy. W ostatnich godzinach mówi się o przedłużeniu kontraktu do 2026 roku. The Special One od dłuższego czasu był łączony z przejęciem Paris Saint-Germain oraz jednego z klubów ligi arabskiej. Przy podpisaniu umowy przed Mourinho zostały postawione dwa cele. Pierwszy z nich został już spełniony, bo Roma wstawiła coś do gabloty. Drugim jest powrót do Ligi Mistrzów.
Jak co roku Romę prześladowały liczne kontuzje. Czas pokazał, że kadra zbudowana przez Tiago Pinto była za wąska, ale możliwości Giallorossich w mercato też nie są za duże. Dyrektor sportowy szybko zaczął pracę nad wzmocnieniami i już teraz ma dopięte dwa ruchy, oczywiście oba z wolnych transferów, Houssema Aouara oraz Evana Ndickę. Jednocześnie trwają rozmowy z Yourim Tielemansem, a coraz poważniej z Romą łączony jest napastnik Spezii, M’Bala Nzola, który miałby być budżetowym następcą Tammy’ego Abrahama. Anglik zerwał więzadło krzyżowe w kolanie i wypada z gry na 8-9 miesięcy. Giallorossi stracili swojego napastnika, ale także potencjalnie największe źródło dochodu. W takiej sytuacji Roma najprawdopodobniej będzie musiała poświęcić Rogera Ibaneza. Klub ze stolicy Włoch do końca czerwca musi odnotować zysk na poziomie co najmniej 32 milionów euro.
Zapowiada się intensywne mercato, a po nim kolejna walka o powrót do europejskiej elity. Tym razem już musi być skuteczna.