Wraz z rozpoczęciem tego sezonu piłkarskiego byłem święcie przekonany, że jako kibic AC Milan jestem oficjalnie po drugiej stronie rzeki. Kibicowanie Milanowi jest czymś czego absolutnie się nie wyprę i jest to jedyna rzecz w moim życiu której jestem absolutnie pewien. No może dodajmy jeszcze bycie zaprzysięgłym fanem Los Angeles Lakers, ale umówmy się – to nie jest i nie była ta sama skala przywiązania. Wypompowany po fatalnym finiszu sezonu 2018/19, zapłakany na trybunach Stadio Paolo Mazza, zacząłem w kwestiach kibicowskich coraz bardziej się wypalać, a początek sezonu mnie w tym utwierdził. Po raz kolejny w swoim życiu doceniam jednak coś kiedy to stracę na jakiś czas. Pandemia „Tego którego nazwy nie można pisać bo utnie zasięgi” odebrała mi futbol na miesiąc a końca nie widać. Więc muszę się gdzieś wylać.
Generalnie pomysł na założenie bloga Calcio Merito chodził nam po głowie od stycznia. Cały czas odwracałem uwagę Michała od tego pomysłu. Trochę z nadmiaru obowiązków, trochę z lenistwa, ale teraz już się nie wykręcę. W zeszłym roku zakończyłem swoją trzynastomiesięczną przygodę z pisaniem na Footrollu z powodów osobistych. Teraz po kolejnych trzynastu miesiącach muszę znowu wrócić do formy w udawaniu umiejętności pisania dłuższych tekstów. Z góry sorka, jeżeli ten tekst dupy nie urwie. Ale dawno tego nie robiłem i muszę odzyskać rytm.
Tak jak w leadzie. Obecny sezon w wykonaniu Milanu przyniósł mi jako kibicowi całe pasmo rozczarowań. Słaba forma zawodników, bezradność na boisku, gra po której chciałem wydłubać sobie oczy. Wszystko po trochu. Przestawałem powoli czuć, że ten Milan to moja drużyna. Taka, którą ona była przez 16 lat. Czasem nieporadna, często wyglądała jakby ktoś aplikował jej w międzyczasie dodatkowy chromosom, ale była moja. Przez te wszystkie lata Milan był czymś moim, bo do +/- 2016 roku nie poznałem osobiście żadnego fana Milanu, z którym mógłbym podzielić pasję. Pasję, która przez ostatnie lata wystawiała mnie na wiele prób. W tym sezonie miarka się przebrała.
Uporządkujmy chronologicznie. 0 celnych strzałów w pierwszej kolejce na Stadio Friuli. Najżałośniejsza wygrana w Weronie. Wyjście całej Curva Sud z meczu z Fiorentiną. Utracone 3 punkty w ostatniej minucie meczu z Lecce. Żenujące „widowisko” z Sassuolo na 120-lecie klubu. I przy okazji mecz z Atalantą, gdy przy stanie 3:0 postanowiłem pomóc mamie w przygotowywaniu obiadu mając serdecznie dość. Przynajmniej oczy mi łzawiły od cebuli, której kilka główek musiałem pokroić. Ta banda chuja nie zasługiwała na to, żebym sobie nimi zaprzątał głowę. Ciężko mi opisać stan w jakim się znajdowałem. Nie była to wściekłość, może smutek, ale lekki. Bardziej jednak konsternacja i coraz większy wstyd kumulujący się przez resztę dnia.
Milan jednak ma to do siebie, że bardzo szybko potrafią zrobić tak, żebym przestał się na nich obrażać. Wystarczyło nic nie czytać przez parę dni. Kiedy pojawiło się info o powrocie Ibrahimovicia, z moich oczu poleciały szczere łzy szczęścia. Dziwnie się poczułem, zwłaszcza że w maju 2019 poprzysiągłem sobie nigdy więcej nie wypłakiwać sobie oczu z powodu jak to lubię określać „tych durniów”. Potem wybrałem się na mecz. Wybór spotkania był symboliczny. Spotkanie z Udinese miało być moim drugim starciem na San Siro o pechowej godzinie 12:30. Na dodatek planowałem wybrać się na mecz z Zebrette w sierpniu na Stadio Friuli, ale niewystarczająco szybko się z planem ogarnąłem. Poza tym chciałem sobie przypomnieć jak to jest czuć jakiekolwiek emocje podczas oglądania meczu, a lepszej opcji niż na stadionie po prostu nie ma. I wiecie co? Na lepszy mecz chyba w życiu nie pojadę. Zwroty akcji, odrabianie strat, fantastyczny Ibrahimović i gol w doliczonym czasie gry. Ekipa, która się ze mną wybrała miała po meczu łzy w oczach. Może nie wybaczyłem im serii upokorzeń na przestrzeni sezonu, ale wypiłem za nich zdrowie po zakończeniu meczu.
Milan ma do siebie jeszcze jedno. Zawsze przytrzyma mnie na ziemi, cokolwiek by się nie działo. Nie może być za dobrze. Passa Gattuso na początku 2018 roku – jeb Benevento. Szalona forma Piątka i kompletowanie punktów – jeb na ryj po derbach z Interem. Zresztą rozumiejąc futbol zdaję sobie sprawę, że klub który w tym momencie jest wielopoziomowym wałem i organizacyjnym burdelem nie może dobrze wyglądać na dłuższą metę. Brutalnie przekonałem się o tym w zeszłym roku. I utwierdzić się kilka tygodni temu. Wystarczyło we frajerskim stylu zremisować z Fiorentiną (o sędziach w tym meczu nie wspomnę, bo zaraz rozszarpie mnie więzienno-pasiaste buractwo) i przy pustych trybunach na San Siro zrobić sobie z kibiców jaja przegrywając 1:2 z Genoą. Cały nastrój padł. Po drodze żałosne decyzje Gazidisa, zwolnienie Bobana i pranie brudów publicznie spowodowało, że poczułem (po raz n-ty) w tym sezonie obrzydzenie na ich widok. Socjopatycznie i depresyjnie potrafiłem nawet powiedzieć: „Jest plus <tego którego nazwy nie można wymawiać bo utnie zasięgi>. Przynajmniej nie będę musiał na tych chujów patrzeć”.
Pierwszy, drugi tydzień – spoko. Zapomniałem o meczu z Genoą i powoli zacząłem oswajać się z myślą, że to już koniec sezonu i gramy od nowa. Jednakże im dalej w las, te weekendy są coraz bardziej puste i nudne. Owszem można znaleźć sobie zastępcze hobby, poćwiczyć pamięć czy po prostu dalej studiować informacje na temat futbolu, żeby potem było o czym gadać na kanale. Ale sami widzicie – nasz kanał nie funkcjonuje jak na początku, bo motor napędowy jest w stagnacji i ratują nas quizy.
Piłka nożna jest jak narkotyki. Pokażesz dziecku mecz piłkarski z myślą, że się spodoba. Jeżeli zacznie chłonąć to nim się obejrzymy, każdy weekend będzie ustawiony pod znakiem oglądania przynajmniej pięciu meczów na żywo. Prawdopodobnie nie jestem odosobnionym przypadkiem. Z czasem jednak dorosłość weryfikuje nasze sympatie i ucisza fanatyzm. Mogę się na ten Milan obrażać. Mam do tego pełne prawo, patrząc na to co mi serwują. Ale wcześniej czy później wiadomo, że zacznę tęsknić, domagać się piłki, bo jestem od niej uzależniony bardziej niż od nikotyny.
Jednakże kibicowanie samo w sobie przestało ograniczać się do piłki nożnej. Kibicowanie to przede wszystkim ludzie, którzy podzielają tę samą pasję. To wspólne wyjazdy na mecze. Dzielenie się kanapką często z ludźmi, którzy z jednej strony diametralnie się od nas różnią, ale poprzez wspólną pasję wiemy że są tacy sami jak my. Kibicowanie to spotkania w barze z ludźmi, których niby widzimy tylko raz w tygodniu (mówię o sobie, bo Milan nie gra w pucharach i nie mam imprez w środku tygodnia), ale każdy z nas jest taki sam. Kibicowanie to wypite hektolitry piwa, skakanie z radości po golach i nauka, żeby się nie przejmować rozczarowującymi występami „wkładów do koszulek”. Tego brakuje mi w obecnej sytuacji najbardziej, siedząc zabunkrowany w domu, gdzie najdalsza wyprawa kończy się na balkonie, gdzie kurzę ze swojej fajki…