Historia portugalskiego mega talentu z najpiękniejszym krajem na świecie rozpoczyna się w 2012 roku. Młodzieniec trafia z akademii Boavisty Porto do Novary Calcio. Jak każdy junior najpierw dostaje swoje szanse w Primaverze. Debiut wypada znakomicie. Kilka tygodni później przechodzi wyżej. Po raz pierwszy zakłada koszulkę seniorskiej drużyny w Serie B. Bruno Fernandes ma niespełna 18 lat i już zaczyna się robić o nim głośno, a to zaledwie początek…
- Czym jest talent bez upragnionych liczb?
Tak właśnie brzmiały nagłówki lokalnych gazet, po trzech średnio udanych sezonach Portugalczyka w Udine. A miało być tak pięknie... Cofnijmy się parę lat wstecz. Po bardzo dobrym sezonie spędzonym w Novarze, w którym zresztą rozgrywa tylko polowe spotkań, zgłasza się po niego Udinese. I to nie byle jakie. Udinese, które ma wtedy najlepszą siatkę skautów w całej Italii, chce mieć Bruno jak najszybciej u siebie. We Włoszech istnieje jeszcze zasada współwłasności gracza, więc obie strony to wykorzystują. Bruno trafia do wyjątkowej drużyny kierowanej przez Francesco Guidolina. Spotyka tam Piotra Zielińskiego, Antonio Di Natale, Allana, Luisa Muriela czy piłkarza, z którym jeszcze nie raz zagra w jednej drużynie, Odiona Ighalo.
Udinese jest wtedy idealnym wyborem dla młodych zawodników. Mogą traktować klub jako trampolinę do wielkich transferów i gigantycznych kontraktów. Taki Red Bull Salzburg tamtych czasów, a może i nawet zdecydowanie lepiej. Wszystko w jego życiu toczy się w szalonym tempie. W Serie A debiutuje pod koniec 2013 roku w meczu z Interem. Pierwszą bramkę Fernandes zdobywa 7 grudnia 2013 roku podczas zremisowanego 3:3 spotkania z Napoli i powtarza ten wyczyn w meczu rewanżowym. Ostatecznie 30 stycznia 2014 roku Udinese nabywa pełnię praw do jego karty zawodniczej. Wielki futbol stoi przed nim otworem.
Ale z Bruno Fernandesem jest coś nie tak. Teoretycznie widać w nim niesamowitą technikę użytkową i umiejętności do zdobywania pięknych bramek z dystansu, ale pokazuje klasę rzadko. Zdecydowanie za rzadko. Nie osiąga oszałamiających liczb. Ma przebłyski, podczas których kibice mówią: gdyby był regularny, mielibyśmy wspaniałego lidera. Niestety nie mają.
W kolejnych sezonach nieustannie dzieli publiczność na fanów jego talentu i krytyków. Śmiało można go porównać do dzisiejszego podejścia polskich kibiców w sprawie Piotra Zielińskiego. Mówi się o nim: co za przyjęcie, technika, kultura gry. Ale i: gdzie gole i asysty, gdzie odgrywanie decydującej roli w wielkich meczach? Gdzie namacalny postęp? A jak wiadomo, w futbolu najważniejsze są liczby. Bruno Fernandes musiał odejść. Udinese wypożyczyło go latem 2016 roku, kiedy to trafił do Sampdorii Genua za milion euro z koniecznością wykupu za sześć milionów. Kilka lat wcześniej wszyscy spodziewali się, że Portugalczyk może być w przyszłości jednym z najdroższych wytransferowanych zawodników w historii klubu. Ba! Może nawet w historii całej Serie A. Niestety nie wyszło.
W drużynie prowadzonej przez Marco Giampaolo w końcu coś ruszyło. Fraza „coś ruszyło” nie oznacza, że talent Bruno wyeksplodował. Grał dobrze, czasami bardzo dobrze, wnikliwi obserwatorzy calcio powinni pamiętać jego wspaniałe gole, jak na przykład bomba z woleja w 94. minucie na wagę remisu z Palermo.
Ale to nie był zjawiskowy Bruno Fernandes. Coraz bardziej kibice, jak i dziennikarze zaczęli powątpiewać wyimaginowany „talent” Portugalczyka. Skończył sezon w Serie A z pięcioma trafieniami i dwoma asystami, po czym nieoczekiwanie wrócił do ojczyzny. Dokładniej dołączył do Sportingu CP. Podsumowując - Bruno Fernandesowi w Italii nie poszło najlepiej. Początek był bardzo obiecujący. Summa summarum każdy oczekiwał zdecydowanie więcej od takiego technika z atomowym strzałem. Mogło się wtedy wydawać, że do końca wielkiej piłki jest bliżej, niż dalej. W końcu znamy wiele historii, gdy zawodnik wraca do swojego kraju i zostaje tam na długie lata.
2. „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” i... wielki transfer na Wyspy Brytyjskie
To, co wydarzyło się w Lizbonie to już inna historia. Pierwszy sezon - 16 bramek i 20 asyst. Drugi sezon - 32 bramki i 18 asyst. Trzeci sezon w Portugalii - 15 bramek i 14 asyst. Jakby to powiedział selekcjoner Reprezentacji Polski, Jerzy Brzęczek - coś mu przeskoczyło w głowie. I dokładnie jakby tak się stało. Szokująca skuteczność, olśniewająca gra, dojrzewanie do roli lidera. Bruno Fernandes nie tylko broni się liczbami, ale też totalną zmianą postawy.
Portugalczyk nabrał pewności siebie i otrzymał opaskę kapitańską. Stałe fragmenty gry, uderzenia z dystansu, skuteczność i spryt w szesnastce, wizja, kreatywność, waleczność w defensywie, mocny charakter, cechy przywódcze. Atuty Bruno Fernandesa można wymieniać bardzo długo. Nastąpiła jedna wielka przemiana, bo jak inaczej można nazwać takie zjawisko.
Zaczęli pytać o niego wszyscy. Od Jurgena Kloppa, po Jose Mourinho. Od Manchesteru United po Barcelonę. We Włoszech zaczęli zadawać sobie pytania: jak to się stało, że ewoluował do światowego poziomu? On, specjalista od wyłącznie epizodycznych ról.
Jak zastąpić Bruno? Potrzeba trzech piłkarzy: jednego, który strzela gole, drugiego, który prowadzi grę i trzeciego, który broni. Tak trener Sportingu mówił o odejściu Bruno Fernandesa. A gdzie odszedł Portugalczyk? Śladami swojego dobrego kolegi z kadry, Cristiano Ronaldo - do Manchesteru United. Koszt transferu? 55 milionów euro + 25 milionów zmiennych w bonusach! Patrząc na zawodnika, który jeszcze parę lat temu był spisywany na straty, można dojść do wniosku, że stało się coś niezwykłego.
Ole Gunnar Solskjaer nalegał na transfer, jak żaden inny trener. Nie chciał nikogo innego. Dla niego liczył się tylko Bruno. Zarząd wolał, żeby Fernandes przyszedł do United latem - o wiele łatwiej załatać dziurę budżetową po transferze. Jednak Portugalczyk został sprowadzony już zimą. Sprawił, że runda wiosenna była dla czerwonej części Manchesteru magiczna. Trzeba przyznać, że Norweg, co do tego transferu, zupełnie się nie mylił. Dwanaście bramek i osiem asyst bez czasu na aklimatyzacje, przez pół sezonu rozbitego pandemią, brzmi bardzo dobrze. Bruno Fernandes nie musiał długo czekać na przyśpiewkę na swój temat zrobioną przez kibiców Czerwonych Diabłów.
Dodajmy do tego jedenaście goli i sześć ostatnich podań w tym piłkarskim roku i już wiadomo, że transfer Bruno Fernandesa do Anglii był strzałem w dziesiątkę. Co by było, gdyby został trochę dłużej we Włoszech? Zapewne jego kariera nie rozwinęłaby się aż tak, ale przyznam - po cichu liczę na to, że skromny Portugalczyk wróci jeszcze kiedyś do Włoch.