Czasami jeden uśmiech jest wart więcej niż tysiąc słów.
Tak też było wczoraj, gdy w 72. minucie spotkania Venezia - Empoli w barwach gospodarzy debiutował Luís Carlos Almeida de Cunha, czyli po prostu Nani. Kibice zasiadający na Stadio Pierluigi Penzo serdecznie i gorąco przywitali swojego nowego pupila. Ten postanowił im się odwdzięczyć. Błyskawicznie.
Już minutę i 55 sekund po zameldowaniu się na murawie Portugalczyk miał swój wielki udział (czytaj: asystę) w urodziwej, koronkowej akcji, którą wykończył David Okereke. Piłkę w siatce umieścił Belg, ale zarówno zawodnicy, jak i fani „Arancioneroverdich” wiedzieli, że to Nani był głównym architektem tego arcyważnego dla nich trafienia.
35-latek nie skrywał swojej radości, to nie leży w jego naturze. Jego szeroki, szczery uśmiech, przypominający nieco bodaj najpopularniejszy piłkarski uśmiech pewnego Brazylijczyka, powszechnie znanego jako Ronaldinho, przywoływał wspomnienia ze złotych czasów, kiedy to Nani do spółki z Cristiano Ronaldo stanowił o sile, nomen omen, diabelsko mocnego Manchesteru United sir Alexa Fergusona.
Charakterystyczny zwód à la kołowrotek, imponująca dynamika, umiejętność dogrania futbolówki ze skrzydła niemalże na nos. Tym wszystkim Nani przez lata czarował publikę w Teatrze Marzeń. Wydaje się, że jego prime trwał zbyt krótko, a on sam mógł ze swojej kariery wycisnąć więcej, ale mimo to - zawsze był wyjątkowy. Roztaczał wokół siebie taką aurę. Nigdy nie był przypadkowym graczem. Nikt przypadkiem nie notuje 230 występów w koszulce „Czerwonych Diabłów”.
Nani szukał szczęścia i próbował odnaleźć swoje zagubione „ja” w wielu miejscach. Na Półwyspie Apenińskim również, ale swojej przygody z Lazio z pewnością nie zaliczy do udanych. Teraz, po niespełna trzech latach spędzonych w Orlando City, ma okazję udowodnić, że wcale nie odbił się od Serie A, a był to jedynie wypadek przy pracy.
Może i jestem niepoprawnym piłkarskim romantykiem, ale chciałbym oglądać w Venezii Naniego efektownego i efektywnego. Naniego walnie przyczyniającego się do utrzymania „Skrzydlatych Lwów” w Serie A. Byłby to fantastyczny prezent dla samego zawodnika, ale przede wszystkim dla całej lokalnej społeczności.
Życzę więc Venezii jak największej liczby uśmiechów sympatycznego Portugalczyka. Uśmiechów wartych więcej niż tysiąc słów.