Prawdopodobnie był najbardziej krytykowanym piłkarzem Interu Mediolan w tych rozgrywkach. Nikt oczywiście nie twierdzi, że bezpodstawnie, choć czasem bywało i tak. Nikt... No, może poza nim samym. Tymczasem po wtorkowych derbach Mediolanu on znów jest na szczycie. Lautaro Martínez, wbrew wszelkim pozorom, rozgrywa bardzo dobry sezon i w decydującej fazie ligowej batalii zgłasza swoją kandydaturę do poprowadzenia „Nerazzurrich” do obrony mistrzowskiego tytułu.
Nie od dziś wiadomo, że dla piłkarzy najlepszym miejscem na odpowiadanie na krytykę jest boisko. Nieprzypadkowo największym szacunkiem cieszą się nie ci, którzy w newralgicznej sytuacji nie potrafią ugryźć się w język i mówią zdecydowanie za dużo, ale ci, którzy pokazują, co potrafią własnymi czynami. Tą drogą, tą właściwą droga postanowił pójść jeszcze bardzo niedawno wyśmiewany Lautaro Martínez. O ile hat-trick z Salernitaną mógł być jeszcze traktowany jako bułka z masłem i coś, czego mógłby dokonać prawie każdy, o tyle dublet z Milanem, dający jednocześnie awans do finału Pucharu Włoch, to już nie są przelewki. Jak pozbywać się perfidnych uśmiechów i niesmacznych żartów, to tylko w taki sposób.
Stworzony do meczów wielkich
4. minuta rewanżowego półfinałowego starcia w Coppa Italia. Matteo Darmian z prawej strony boiska posyła piłkę w pole karne, niczym rozjuszony byk dopada do niej Lautaro i potężnym uderzeniem z powietrza pod poprzeczkę umieszcza ją w siatce. Mike Maignan musnął jeszcze futbolówkę końcówkami palców, ale z racji na ogromną siłę strzału nie był w stanie jej odbić. 1:0 dla Interu. 40. minuta. Joaquín Correa zagrywa prostopadle do wybiegającego na pozycję Martíneza, a ten w stylu Raúla Gonzáleza albo Diego Milito podcina piłkę nad wychodzącym z bramki Maignanem. 2:0 dla Interu. Później, w 82. minucie, dzieła dopełnił Robin Gosens i w ten oto sposób Inter zameldował się w finale Pucharu Włoch.
Doppietta Lautaro jeszcze z pierwszej połowy była fundamentalna. W zasadzie ustawiła cały mecz, bo pierwsza bramka ogłuszyła Milan już na dzień dobry, ale jednocześnie zmusiła do odważnych ataków. Druga z kolei podcięła skrzydła i obniżyła morale coraz śmielej poczynającym sobie „Rossonerim”. Po ostatnim gwizdku sędziego Maurizio Marianiego nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, kto był bohaterem tego spotkania. Podkreślmy - niekwestionowanym bohaterem. W jeden wieczór fani mistrza Włoch zapomnieli, jak bardzo w poprzednich miesiącach Lautaro był w stanie ich irytować. On sam nie pierwszy raz pokazał zarówno im, jak i samemu sobie, że w najważniejszych meczach czuje się jak ryba w wodzie i może być decydujący.
Po „007” nie ma już śladu
Plotki i nowinki transferowe są domeną całej Italii. Mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego żyją nimi nie tylko w trakcie trwania mercato, ale tak naprawdę przez cały rok, 24 godziny na dobę. Lautaro Martínez jest piłkarzem generującym mnóstwo takich informacji. I pewnie w niejednym momencie dobiegającego końca sezonu interiści żałowali, że Argentyńczyk nie odszedł ubiegłego lata za grube pieniądze, bo przecież we włoskich mediach pisało się o tym praktycznie bez przerwy. Takie nastroje szczególnie nasiliły się w lutym i marcu, kiedy to 24-latek notował fatalną passę siedmiu meczów z rzędu, w których ani nie zdobył bramki, ani nie zanotował choćby jednej asysty. To właśnie temu zawdzięczał prześmiewczy przydomek „007”. Kiedyś te żarty musiały się jednak skończyć.
I się skończyły. A konkretnie kres położyła im tripletta z Salernitaną. Cztery dni później „El Toro” zdobył zwycięską, notabene piękną, bramkę na Anfield w rywalizacji z Liverpoolem w Lidze Mistrzów. W spotkaniach z Torino, Fiorentiną i Juventusem Lautaro znów odpoczął od strzelenia, z Hellasem pauzował za nadmiar żółtych kartek. Za to w ubiegłej kolejce przy okazji meczu ze Spezią znakomicie wcielił się w rolę jokera. Pojawił się bowiem na murawie w 60. minucie, już 13 minut później cieszył się z własnego trafienia, a na sam koniec asystował przy golu Alexisa Sáncheza. Czy to znaczyło, że skuteczny Lautaro wrócił na dobre?
Jak być najlepszym, będąc najgorszym?
Z całym szacunkiem, ale Spezia to jednak cały czas tylko Spezia. Nie można w żaden sposób porównywać ciężaru gatunkowego ligowego pojedynku z tą drużyną oraz derbów Mediolanu w półfinale Coppa Italia. A w nich Argentyńczyk spisał się śpiewająco i wysłał jasny sygnał, że nigdy nie wolno go skreślać. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że fantastycznymi występami właśnie w takich meczach przechodzi się do historii i na zawsze zapada w pamięci kibiców. - Daję z siebie wszystko dla tej koszulki. Dążę do tego, by na koniec każdego meczu opuszczać boisko, będąc zalanym potem - takimi słowami po starciu z Milanem Lautaro wyraził swoje oddanie dla Interu.
Napastnik zdradził również sekret swojej kapitalnej dyspozycji z wtorkowego wieczoru: - Chciałem odegrać wielką rolę w dzisiejszym meczu, ponieważ moi rodzice, żona i córka byli na trybunach. Oni dają mi tak dużo niezachwianego wsparcia. Chciałbym im zadedykować te dwa gole. Dwa gole z 19, jakie Martínez strzelił we wszystkich rozgrywkach w tym sezonie. Czy w obliczu tych liczb naprawdę należy aż tak krytykować, a momentami nawet deprecjonować tego zawodnika?
Biorąc pod uwagę fakt, że mamy kwiecień, jeszcze kilka meczów przed nami, a Argentyńczyk już ma na swoim koncie tyle samo bramek, co w całej poprzedniej kampanii - na pewno nie. W mistrzowskim sezonie 2020/21 Lautaro także strzelił 19 goli dla Interu. Wielce prawdopodobne, że już wkrótce poprawi ten wynik. Kolejna sprawa jest taka, że ze świecą szukać w kadrze „Nerazzurrich” drugiego gracza z takimi statystykami. Martínez jest najlepszym strzelcem mediolańskiej ekipy w bieżącej kampanii, a w siedmiu ostatnich grach trafił do siatki 7-krotnie. Chyba jednak nie taki najgorszy ten Lautaro, co?
Przyszłość pod znakiem zapytania
Rozpatrywanie gry byłego piłkarza Racingu Club de Avellaneda wyłącznie przez pryzmat goli byłoby dla niego krzywdzące. Z Lautaro jest trochę jak swego czasu z Karimem Benzemą, zachowując oczywiście wszelkie proporcje. Może i irytuje, czasem nawet za bardzo, ale poprzez swoją waleczność, nieustępliwość, a także dobrą współpracę z partnerami z boiska pracuje na sukces całego zespołu. Nie można tego nie docenić.
Zresztą, gdyby Lautaro rzeczywiście był po prostu przeciętny, to pewnie co i rusz nie powracałyby doniesienia o jego potencjalnym odejściu. Barcelona, Atlético Madryt, Arsenal czy Tottenham - te kluby zeszłego lata miały najpoważniej interesować się sprowadzaniem Argentyńczyka. W ostatnich godzinach odżyły plotki na temat Atlético. Wielkim zwolennikiem ściągnięcia Martíneza na Wanda Metropolitano ma być jego rodak, Diego Simeone. 51-letni trener ma wręcz odczuwać obsesyjne pragnienie współpracy z 24-latkiem.
Sam zainteresowany czuje się bardzo szczęśliwy w stolicy Lombardii i skupia się wyłącznie na Interze, ale mimo to jego przyszłość wciąż pozostaje niepewna. „Nerazzurri” są w takiej sytuacji, że nie mogą opierać się kosmicznym ofertom za swoich zawodników, dlatego, jak informuje Fabrizio Romano, w przypadku pojawienia się takowej za Martíneza (od 70 milionów euro w górę), jego sprzedaż zostanie bardzo poważnie rozważona. Swoje wątpliwości dotyczące pozostania Lautaro na Giuseppe Meazza wyrażał ostatnio również Gianluca Di Marzio, tak więc w tej kwestii może się jeszcze naprawdę wiele wydarzyć.
Ostatni uśmiech należy do Lautaro
Jednego dnia jesteś obiektem drwin swoich własnych fanów, drugiego stajesz się dla nich herosem. Jeszcze niedawno kibice Interu bez żalu pokazaliby Martínezowi drzwi do wyjścia, a dziś trzy albo nawet cztery razy dokładnie przemyśleliby, czy pozbywać się kogoś takiego jak on. Łaska kibicowska na pstrym koniu jeździ.
Zostawiając na uboczu pogłoski z mercato, należy zauważyć, że po derbowym dublecie Lautaro wchodzi w końcówkę sezonu naładowany jak nigdy dotąd. Już dziś w meczu z Romą będzie miał szansę po raz kolejny udowodnić swoją wartość. Inter pozostaje w grze na dwóch frontach. Jeśli ktoś ma go poprowadzić do obrony scudetto i triumfu w finale Coppa Italia, to tym kimś jest właśnie Martínez. A wtedy do śmiechu będzie jemu, nie jego szydercom. Bo ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.