Małe słowo, a cieszy. Jedną niewinną wypowiedzią Zinédine Zidane wlał w serca kibiców Juve odrobinę uczucia, które z tygodnia na tydzień staje się im coraz bardziej obce - nadzieję. Rozgorzała polemika na temat powrotu Francuza do Turynu. I chociaż zdecydowanie większy udział w utrzymaniu jej przy życiu ma dziennikarska i publicystyczna nagonka niż realna szansa, że coś jest na rzeczy, to ten temat jakoś tak niewytłumaczalnie frapuje. Może to właśnie Zidane byłby idealnym architektem nowego, wielkiego Juventusu?
"Bianconeri" swoją przygodę z Ligą Mistrzów w tym sezonie zakończyli na etapie 1/8 finału po fatalnym dla nich dwumeczu ze "Smokami" z Porto. Real Madryt w 1/8 uporał się z Atalantą, choć po wylosowaniu bergamskiej "Bogini" wieszczono mu huczne i druzgocące odpadnięcie. Po pierwszym ćwierćfinałowym starciu z Liverpoolem "Los Blancos" są jednym korkiem są w półfinale. A to wszystko z tym nieudolnym Zidane'em na ławce trenerskiej. Wszak ten, jak jeszcze całkiem niedawno wdzięcznie nazywali go niektórzy "znawcy", bezwłosy wuefista tylko trzy razy z rzędu zdobył, pozostający od niespełna 25 lat jedynie mglistym marzeniem turyńczyków, uszaty puchar.
Francuz w ostatnich miesiącach coraz wyraźniej zdziera z siebie łatkę trenera niedouczonego i jadącego na plecach swoich wybitnych piłkarzy. Udowadnia także, że potrafi umiejętnie zarządzać zespołem w sytuacjach kryzysowych. Czy to spowodowanych licznymi kontuzjami, czy też medialną krytyką. Tego samego nie można powiedzieć o Andrei Pirlo.
Nie chodzi tutaj o to, żeby Włocha piętnować czy usilnie porównywać do starszego kolegi po fachu, który jednak jest znacznie bardziej doświadczony i zaznajomiony z kulisami tej roboty. Tysiące razy już napisano i powiedziano, że Pirlo został rzucony na niezwykle głęboką wodę z nad wyraz wartkim prądem oczekiwań. W dodatku pełną piranii co i rusz podgryzających ciało naszego pływaka i tylko czekających na jego potknięcia. Tak wygląda praca w jednym z największych klubów piłkarskich świata. Niestety.
Wiemy już niemal na pewno, że "Il Maestro" nie przedłuży hegemonii "Starej Damy" na włoskim podwórku i plan świętowania historycznego dziesiątego scudetto z rzędu można wyrzucić do kosza. Pozostaje szansa na triumf w Coppa Italia, a tam w finale czeka żądna wygrania drugiego w swojej historii i pierwszego od 1963 roku krajowego pucharu Atalanta. Na dwoje babka wróżyła. Istnieje zatem możliwość, że Juve zakończy kampanię 2020/21 bez żadnego trofeum. Po raz pierwszy od 10 lat.
Dlatego też ze stolicy Piemontu coraz wyraźniej słychać głosy, że czas Pirlo dobiega końca. Włoskie media wręcz ubóstwiają takie sytuacje, bo mogą puścić swoją niekwestionowaną wodzę fantazji i dywagować na temat potencjalnych następców zwalnianego trenera. Tym razem to jednak ich hiszpańscy odpowiednicy usiłowali zrobić ze słów Zidane'a wielki rejwach. - Włochy są zawsze w moim sercu, spędziłem pięć lat w Turynie, a Juventus zawsze był dla mnie ważny. Powrót? Nie wiem. Teraz jestem tutaj, w Realu Madryt. Zobaczymy - tak "Zizou" odpowiedział na swego rodzaju zaczepkę reporterki Sky Sport Italia po wcześniejszych pochlebstwach, które Alessandro Del Piero wystosował pod adresem byłego kompana z drużyny w meczowym studiu. Była to oczywiście luźna i spontaniczna wypowiedź, której nie należy brać do siebie. Ale czy Zidane nie ma wszystkiego, by wprowadzić Juventus na piłkarski Olimp?
Doświadczenie wyniesione z boiska - jest. Doświadczenie w pracy trenerskiej z szatnią pełną gwiazd i silnych osobowości - jest. Umiejętności - są. Owszem, są. A jeśli ktoś jeszcze w to wątpi, to polecam bliżej przyjrzeć się ostatnim miesiącom pracy Francuza w Realu. Szczególnie ostatnim dwóm, od słynnej wybuchowej konferencji prasowej przed potyczką z Huescą. W trudnym z wielu względów okresie posiadł on umiejętność dobierania składu i ustawienia pod konkretnego rywala. Wymaga to dużej świadomości atutów drużyny przeciwnej i elastyczności taktycznej. Owej elastyczności szukał i w zasadzie wciąż szuka Pirlo, żonglując formacjami 4-4-2 oraz 3-5-2. Od kilku spotkań 41-latek pozostaje jednak wierny tej pierwszej. No, może z małymi wyjątkami. "Zizou" z kolei w tym momencie może wybierać i płynnie przechodzić między 4-3-3, 4-4-2 czy też, co stanowi pewną nowinkę, 3-4-3 oraz 3-5-2. Tym samym stanowczo zadaje kłam tezom, jakoby nie miał zbyt rozległej wiedzy w kwestiach futbolowej strategii.
Zdobywca Złotej Piłki z 1998 roku wybitnie radzi sobie w starciach z tymi największymi. Pokazały to mecze bieżącej kampanii z Atlético (pierwsze spotkanie), Barceloną (również pierwsze spotkanie na Camp Nou), rewanż z Atalantą czy konfrontacja z Liverpoolem. Zresztą mecz z "The Reds" był tego dobitnym potwierdzeniem. Francuz wciągnął nosem tak poważanego taktyka, jak Jürgen Klopp i dzięki nakreślonemu przez niego planowi gry oraz precyzyjnemu zaznaczeniu mankamentów mistrza Anglii zapewnił "Królewskim" bardzo solidną zaliczkę przed rewanżem na Anfield. Czy Zidane odpadłby z Porto prowadząc Juventus? Nie da się tego jednoznacznie stwierdzić. Pamiętajmy jednak, że portugalska ekipa zdobywała bramki po banalnych błędach w ustawieniu czy też zanikach koncentracji, na co u "Zizou" miejsca nie ma.
Juventus pod wodzą Pirlo też triumfował w ważnych grach, chociażby ostatnio z Napoli, a wcześniej z Romą, Lazio czy Milanem. Ale z najważniejszych dla losów całego sezonu rywalizacji z Interem i Porto wychodził na tarczy.
Real Zidane'a lubi gubić punkty ze słabszymi, to spory minus i można się do tego przyczepić. Zresztą mistrzowie Italii też się tego w tych rozgrywkach nie ustrzegli. Ale kiedy przychodzi co do czego, "Los Merengues" nie dają sobie w kaszę dmuchać i wręcz emanuje od nich mentalność zwycięzców. Coś, co niewątpliwie przydałoby się "Bianconerim", a co doktor Zidane umiałby w nich zaszczepić. Szacunek i estyma, jakimi cieszy się ZZ w świecie piłki nożnej na pewno pozytywnie wpłynęłyby na wielu zawodników Juve. Być może to właśnie on byłby w stanie wykrzesać ukryty i niezbyt chętny do zaprezentowania się nam talent Arthura. Może panem piłkarzem stałby się przy nim Rodrigo Bentancur, który, obok Westona McKenniego, jest najlepiej rokującym graczem w żenująco spisującej się drugiej linii turyńskiego zespołu.
Po przypadkach Jamesa Rodrígueza, Garetha Bale'a czy Isco można by stwierdzić, że relacje interpersonalne nie są najmocniejszą stroną Francuza. W gruncie rzeczy, wszyscy piłkarze Realu, którzy nie byli roszczeniowi i ciężko harowali na treningach, dostali swoje szanse. Nie inaczej byłoby zapewne w Juventusie.
Zidane nie zapomniał, że to właśnie w biało-czarnych barwach budował swoją markę, wprowadzał w życie swoje legendarne, nietuzinkowe sztuczki i stał się piłkarzem światowego formatu. Florentino Pérez, sprowadzając go na Santiago Bernabéu w 2001 roku za rekordowe wówczas 77,5 miliona euro, wziął tak naprawdę gotowy produkt. Może teraz czas, by nieco odwrócić kolejność i po zebraniu trenerskich szlifów w Madrycie oraz dorobieniu się miana jednego z najlepszych szkoleniowców na świecie, wziąć w swoje ręce sprawy w Turynie.
Z drugiej strony, nie wiadomo, jak po mistrzostwach Europy będzie wyglądała sytuacja z reprezentacją Francji, o której przejęciu marzy Zidane, a Noël Le Graët, prezes francuskiej federacji, z niekłamaną radością pomógłby mu to marzenie ziścić. Tu pojawia się pytanie, czy 48-latek będzie chciał kontynuować karierę w klubie, czy też spróbować swoich sił w pracy z drużyną narodową?
Póki co za wcześnie na jakiekolwiek konkrety, a to, czy "Zizou" będzie po sezonie dostępny jest bezpośrednio powiązane z końcowymi rezultatami, jakie wykręci z "Los Blancos", którzy cały czas mają szansę na skompletowanie dubletu. Ważnym czynnikiem jest to, że 108-krotny reprezentant "Les Bleus" sam ma podjąć decyzję odnośnie swojej przyszłości, mimo, iż Pérez dał mu jasno do zrozumienia, że liczy na jego pozostanie. Jeśli madrytczycy się wyłożą, to Zidane, jako przegrany, może chcieć honorowo usunąć się w cień. A wtedy do akcji mógłby wkroczyć Andrea Agnelli z ofertą z gatunku tych nie do odrzucenia...
Marsylczyk poszerza swój warsztat menedżerski i staje się, zupełnie jak za dawnych lat na murawie, coraz bardziej wszechstronny. Myślę, że sympatycy "Starej Damy", już po, na pewno bolesnym dla obu stron, rozstaniu z Pirlo, nie mieliby nic przeciwko temu, by tę trenerską wszechstronność rozwijał na Allianz Stadium. Dam sobie rękę uciąć, że wizja Zidane'a znów pozującego z trykotem w biało-czarne pasy wywołuje u kibiców Juve przyjemne podniecenie i ekscytację. No dobra, na początek tylko palca. Ktoś w końcu musi dać im tę wytęsknioną Ligę Mistrzów. Kto i co, jak nie pocałunek sukcesu najwybitniejszego Francuza w historii futbolu?