Wychowanek Ceará SC, który przeszedł przez słynną szkółkę Palmeiras. Zawodnik, który w wieku 21 lat trafił do Europy i w ciągu dwóch i pół sezonu rozkochał w sobie kibiców FC Basel. Zawodnik, który swoimi snajperskimi wyczynami przyciągnął uwagę najsilniejszych klubów Starego Kontynentu. I wreszcie - zawodnik, który we Florencji stanie przed arcytrudnym zadaniem wypełnienia luki po Dušanie Vlahoviciu (ale najpierw będzie musiał wygryźć ze składu Krzysztofa Piątka). Panie i Panowie, przed Wami Arthur Mendonça Cabral.
W stolicy Toskanii nikt po Vlahoviciu nie płacze. Ale nie dlatego, że nie ma po kim, tylko dlatego, że zamiast smutku i tęsknoty u niemalże wszystkich kibiców najpowszechniejszym uczuciem żywionym obecnie wobec Serba jest złość, niezrozumienie, a nawet nienawiść. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, jaką historię mają i z jakimi emocjami wiążą się transfery piłkarzy z Fiorentiny do Juventusu. Najpierw Baggio, potem Bernardeschi i Chiesa, teraz Vlahović. Jak widać, historia naprawdę lubi się powtarzać.
Umarł król, niech żyje król
Osierocenie „Violi” przez Vlahovicia w końcówce zimowego mercato, na półmetku sezonu, zmusiło Rocco Commisso i Daniele Pradè do błyskawicznego działania i poszukania następcy dla aktualnego lidera klasyfikacji capocannoniere. Kogoś takiego upatrzyli oni sobie w osobie Arthura Cabrala, grającego w FC Basel.
Czasu na głębsze rozważania nie było. A nuż, widelec ktoś inny zaproponowałby szwajcarskiemu klubowi i samemu graczowi korzystniejsze warunki i Fiorentina zostałaby z ręką w nocniku. Tak się jednak nie stało. Pierwszą informację o rozpoczęciu przez Toskańczyków negocjacji z FCB i oficjalne ogłoszenie transferu dzieliło zaledwie kilka dni.
Na Scolarim do Europy
Ale zacznijmy od początku. Arthur jest wychowankiem Ceará Sporting Club i choć w międzyczasie przewinął się przez akademię i młodzieżowe drużyny Palmeiras, to w seniorskiej piłce zadebiutował w barwach właśnie tego zespołu. Miało to miejsce w kampanii 2017. Cabral miał wówczas 17 lat, a jego Ceará, po historycznym awansie, rozgrywała swój pierwszy sezon na poziomie najwyższej brazylijskiej klasy rozgrywkowej. Nieopierzony jeszcze wówczas napastnik w 31 spotkaniach w brazylijskiej Série A strzelił 7 goli i zanotował 2 asysty.
Trzeba przyznać, że wejście na salony miał doprawdy przyzwoite. Nie uszło to uwadze skautów Palmeiras, które w styczniu 2019 roku wyłożyło za młodego, obiecującego zawodnika kwotę rzędu 1 miliona euro. W środowisku „Verdão” nadzieje związane ze sprowadzeniem utalentowanego 20-latka były całkiem spore, ale bardzo szybko zweryfikowała je brutalna rzeczywistość.
Luiz Felipe Scolari, ówczesny trener Palmeiras, nie był w stanie znaleźć stałego miejsca dla Arthura i obdarzyć go większym zaufaniem, co poskutkowało zaledwie dwoma występami w pierwszej połowie 2019 roku - jednym w Série A i jednym w Copa Libertadores. Sytuacja wymagała znalezienia sensownego rozwiązania, a konkretnie klubu, w którym Cabral mógłby regularnie grać i szlifować swój nieprzeciętny talent. I w tym miejscu niniejszej opowieści pojawia się właśnie FC Basel, w którym Brazylijczyk stał się napadziorem co się zowie.
Wejście smoka
Ekipa z Bazylei pilnie potrzebowała wzmocnienia na pozycji środkowego napastnika. Arthur co prawda nie był wówczas żadnym głośnym nazwiskiem, ale wszelkie raporty jasno wskazywały na to, że facet ma papiery na wielkie granie. Tym oto sposobem urodzony w Campina Grande zawodnik wylądował na wypożyczeniu w Szwajcarii. Tam spotkał się ze szwajcarskim menedżerem Marcelem Kollerem, o którym całkiem niedawno co nieco mówiło się nad Wisłą w kontekście objęcia reprezentacji Polski.
Arthur zadebiutował w czerwono-niebieskich barwach w spotkaniu Ligi Europy z rosyjskim Krasnodarem. FC Basel wygrało 5:0, a nowy nabytek niejako zanotował asystę, bo to po jego dośrodkowaniu piłkę do własnej bramki wpakował Tonny Vilhena. Cabral rozegrał 66 minut, momentami sprawiał wrażenie lekko nieokrzesanego, ale jednocześnie był bardzo aktywny i energetyczny.
Jego premierowy występ w lidze szwajcarskiej przypadł na 22 września 2019 roku i zremisowany 1:1 mecz z BSC Young Boys. Natomiast pierwsza zdobycz bramkowa padła jego łupem już trzy dni później, w wygranym 4:0 pojedynku z FC Zürich. Arthur trafił do siatki głową po podaniu Taulanta Xhaki już w 9. minucie. Jak się później okazało, był to dopiero początek strzeleckich popisów brazylijskiego snajpera.
18 goli i rekord transferowy
W całej kampanii 2019/20 Cabral zdobył 18 bramek w 39 spotkaniach na wszystkich frontach. W samej szwajcarskiej Super League strzelił 14 goli i zanotował 4 asysty w 26 meczach. Udowodnił, że przeskok z ojczyzny do europejskiego grania nie był mu straszny i że potrafi wcielić się w rolę boiskowego lidera. Włodarzom FC Basel nie pozostawało nic innego, jak definitywnie wykupić Arthura z Palmeiras.
Pieniądze, które zainwestowali wówczas 20-krotni mistrzowie Szwajcarii, czyli konkretnie 6 milionów euro, dziś wydają się śmiesznie małe wobec wkładu tego piłkarza w poczynania drużyny. Co ciekawe, kwota ta cały czas stanowi transferowy rekord Bazylei, a nazwisko Brazylijczyka widnieje na pierwszym miejscu w zestawieniu najdroższych wydatków w historii klubu.
Poprzeczka z poprzednich rozgrywek była zawieszona wysoko, ale Arthur znów udowodnił, że żadne wyzwanie nie jest mu straszne. We wszystkich rozgrywkach zanotował 20 trafień w 36 grach. W samej lidze strzelił 18 goli, tyle samo, co Jean-Pierre Nsame z Young Boys, które sięgnęło po mistrzostwo z aż 31-punktową przewagą nad FC Basel. Koronę króla strzelców musiał zatem dzielić z Kameruńczykiem.
W sezonie 2020/21 Cabral okrzepł i pokazał pełną pełną paletę swoich umiejętności, predestynujących go do zostania w przyszłości topowym napastnikiem. Wykazał się przede wszystkim zabójczą skutecznością, bo jego łączny współczynnik oczekiwanych goli (xG) wyniósł 16, podczas gdy on był w stanie pokonywać bramkarzy rywali 18-krotnie.
Gorszy tylko od Lewandowskiego
Jeśli w swoich pierwszych dwóch sezonach w barwach FC Basel Brazylijczyk dał do zrozumienia, że stać go na wielkie rzeczy, to w trzecim, tym cały czas trwającym, pokazał i utwierdził wszystkich w przekonaniu, że jest urodzonym goleadorem. Arthur urósł jeszcze bardziej - w 31 potyczkach we wszystkich rozgrywkach strzelił 27 goli. W Super League dobił do granicy 14 trafień w 18 spotkaniach. Jak ryba w wodzie czuł się najpierw w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy (8 goli i 4 asysty w 6 meczach), a później również w fazie grupowej tychże rozgrywek (5 goli w 6 meczach). O 23-latku zaczęło robić się głośno. O ile silne europejski kluby już od jakiegoś czasu miały go na oku, o tyle w tzw. „mainstreamie” jak do tej pory niewiele się o nim mówiło.
Kolejne znakomite występy Cabrala przykuwały coraz większą uwagę ekspertów i kibiców. Grono ekip potencjalnie zainteresowanych jego usługami również zaczęło się powiększać. Trudno się temu dziwić, bo na przestrzeni 2021 roku, licząc rozgrywki ligowe i europejskie, tylko Robert Lewandowski zdobył więcej bramek od niego. W kolejce ustawiły się głównie kluby angielskie, wśród których wymieniało się Arsenal, Tottenham, West Ham czy Newcastle, ale chrapkę na jego usługi miały także Barcelona czy... Milan.
Warto zatrzymać się w tym miejscu i podkreślić, że, przynajmniej według doniesień włoskiego dziennikarza Rudy'ego Galettiego, pierwszą włoską ekipą zainteresowaną Arthurem był właśnie Milan. I to całkiem niedawno, bo jeszcze w grudniu Galetti informował, że „Rossoneri” niezmiennie spoglądają w stronę Brazylijczyka. Nie uświadczyliśmy jednak w tej sprawie żadnych konkretów, a sam atakujący mógł dzięki temu dalej skupiać się na strzelaniu goli dla FC Basel.
Po „Ibrahimoviciu z Belgradu” pora na „Króla Artura”
Aż do stycznia bieżącego roku. Przez niemalże całe zimowe mercato nikt nie dawał gwarancji, że Dušan Vlahović zostanie we Florencji. Arsenal chciał dla niego rozbić bank i gwarantował zarówno Fiorentinie, jak i jemu ogromne pieniądze, ale Serb w ogóle nie był zainteresowany przenosinami na Emirates Stadium. Gdzieś z tylnego siedzenia sytuację Vlahovicia bacznie monitorował przyczajony Juventus, który w końcu postanowił zagrać w otwarte karty i za grube miliony kupić najlepszego napastnika Serie A.
„Viola” nie mogła zostać z jednym Krzysztofem Piątkiem na pozycji środkowego napastnika, stanęła więc przed koniecznością sprowadzenia poważnego konkurenta dla Polaka. Arthur, znajdujący się w kapitalnej dyspozycji od początku sezonu, jawił się jako kandydat idealny.
Fiorentina nie marnowała czasu. Hitowy transfer Vlahovicia do Juve został oficjalnie ogłoszony 28 stycznia. Arthur już dzień wcześniej pojawił się w stolicy Toskanii, a 29 stycznia florentczycy oficjalnie potwierdzili pozyskanie brazylijskiego napastnika. Sam zawodnik wykonał bardzo ważny i strategiczny ruch w swojej cały czas jeszcze krótkiej karierze, a „Viola” miała nadzieję, że sięgnęła po kogoś, kto w niedługim czasie przebojem wedrze się do grona najlepszych atakujących w pięciu najsilniejszych ligach Europy i wejdzie w buty Vlahovicia.
Podczas prezentacji w nowym klubie Arthur nie ukrywał radości z powodu dołączenia do Fiorentiny i wyznał, że jest to dla niego życiowa szansa: - Całe moje życie przygotowywałem się do tego momentu, do tego, by zakładać tę koszulkę z tak ikonicznym numerem, tę tak ważną koszulkę. Chcę zapisać swoje imię w historii klubu, w tej prestiżowej koszulce i w tej lidze.
Arthur jak Cavani
Pewnie dla wielu sympatyków Fiorentiny Cabral w momencie transferu był graczem anonimowym, ale samo suche spojrzenie w jego statystyki z trwającego sezonu mogło robić piorunujące wrażenie i wpływać na jego postrzeganie. Nie wspominając już o ujrzeniu go w akcji. Ale byli i tacy, którzy znacznie wcześniej sygnalizowali, że istnieje ktoś taki jak Arthur Cabral i że naprawdę warto śledzić jego poczynania.
Mam na myśli skauta piłkarskiego, Jacka Kuliga, który już w 2018 roku pisał o Brazylijczyku. W listopadzie 2018 roku, kiedy Arthur reprezentował jeszcze barwy Ceary, Kulig w 10-stopniowej skali ocenił jego potencjał na 9. Wśród jego atutów wyróżnił szybkość, wykończenie, instynkt, grę głową i atletyczne przygotowanie. Ocenił także, że swoim stylem gry przypomina Edinsona Cavaniego. Laurka jak się patrzy.
On sam swój boiskowy profil określa następująco: - Jestem środkowym napastnikiem, lubię grać w trzeciej tercji i w polu karnym, lubię wykańczać akcje, ale lubię również pomagać drużynie. Cabral nie kłamie. Nie ucieka się do fałszywej skromności. I bardzo dobrze. Fakty są takie, że ma wszystko, żeby zrobić wielką karierę. Jest silny, świetnie radzi sobie w pojedynkach z obrońcami, również tych powietrznych. Znakomicie odnajduje się w polu karnym, ale poza nim jest równie groźny, bo dysponuje potężnym uderzeniem.
W cieniu Piątka
W związku z pozytywnymi ocenami nowego nabytku, kibice „Violi” niecierpliwie wyczekiwali okazji do ujrzenia go w akcji. Arthur zadebiutował w barwach Fiorentiny 5 lutego w pojedynku z Lazio. Dostał szansę od pierwszej minuty, rozegrał ich 76. Miło tego spotkania na pewno wspominał jednak nie będzie, bo Viola poległa z rzymianami przed własną publicznością aż 0:3. 23-latek miał dogodną okazję do zdobycia bramki, ale jej nie wykorzystał. Oddał tylko jeden strzał i zanotował 21 kontaktów z piłką. Dało się zauważyć, że najprawdopodobniej Cabral będzie potrzebował czasu na odnalezienie się w ekipie i koncepcji taktycznej Vincenzo Italiano.
Brazylijczykowi na początku jego toskańskiej przygody nie pomaga eksplozja formy Krzysztofa Piątka, co akurat nas, polskich fanów calcio, niespecjalnie martwi. Polak w ostatnich 6 meczach strzelił 5 goli i nikt nie ma wątpliwości, że w tym momencie wygrywa rywalizację z Arthurem. Fani Fiorentiny są zachwyceni wejściem do zespołu byłego zawodnika Milanu i już mają w nim swojego ulubieńca.
Choć Cabral był witany przez trybuny Artemio Franchi transparentami z napisami „Arthur King”, nawiązującymi do jego pseudonimu, to czeka go jeszcze sporo ciężkiej pracy, którą koniecznie będzie musiał podeprzeć niemałą dozą cierpliwości, żeby zaskarbić sobie zaufanie i miłość fanów.
Z golem, ale bez punktu
Pierwszy, choć nieśmiały, krok w tym kierunku Arthur wykonał w ubiegłą sobotę w meczu z Sassuolo, kiedy to strzelił swojego debiutanckiego gola w koszulce Violi. Italiano posłał byłego napastnika FC Basel na boisko w 63. minucie. Zmienił on rzecz jasna Krzysztofa Piątka. 25 minut później Cabral z bliskiej odległości zapakował piłkę do siatki, dając Fiorentinie wyrównanie. Dla Brazylijczyka było to nie tylko premierowe trafienie w barwach toskańskiego klubu, ale także pierwsze w Serie A.
Z pewnością nieostatnie, ale poza tą bramką, 23-latek nie wyróżnił się niczym szczególnym. Na domiar złego w 94. minucie Grégoire Defrel strzelił na 2:1 dla „Neroverdich” i pogrążył Fiorentinę. Gol Arthura nie zapewnił zatem toskańskiej drużynie nawet jednego punktu.
Król objawi się z czasem
Na wzorową aklimatyzację w nowym miejscu potrzeba czasu. Rzadko zdarza się, by w takiej sytuacji od ręki ktoś poczuł się jak u siebie. Są to raczej wyjątki tylko potwierdzające powyższą regułę. Z każdym kolejnym dniem i miesiącem, a przede wszystkim z każdym kolejnym treningiem i meczem Arthur Cabral będzie czuł się we Florencji coraz lepiej. Z kolei z każdym kolejnym spotkaniem i golem będzie wzrastała jego pewność siebie.
Biorąc pod uwagę czystą piłkarską jakość i snajperski instynkt, tak naprawdę kwestią czasu jest to, kiedy Cabral rzuci poważne wyzwanie Piątkowi. Spełnia wszelkie warunki ku temu, by napisać na Artemio Franchi historię podobną do tej, jaką napisał Vlahović. Bo w końcu nie zawitał do Florencji po to, żeby grzać ławę, ale po to, by zostać jej królem. Królem Arthurem.