Po krótkiej przerwie wracamy z cyklem poświęconym analizie wybranych spotkań na włoskich boiskach. Dziś bierzemy dla Was na tapet dwa spotkania AC Milanu, w których dość przekonująco pokonali zarówno Juventus i Torino. Szczególnie imponować może to drugie zwycięstwo, ponieważ Milanowi wygrana siedmioma bramkami przydarzyła się po raz pierwszy od 1959 roku. No ale po kolei...
W weekend zespół "Rossonerich" pojechał na Allianz Stadium, by zmierzyć się w bezpośrednim boju z Juventusem o przybliżenie się do Ligi Mistrzów. Trudno było wskazać w tym meczu faworyta, ponieważ forma obu zespołów w ostatnim czasie falowała, jednak z racji gry w Turynie należało dawać minimalnie większe szanse Juventusowi. Nikt jednak nie przypuszczał, jak zakończy się to starcie.
Takim składem wyszedł na mecz Milan. Należało się spodziewać takiej jedenastki, chociaż jedno nazwisko mogło tu wszystkich zaskoczyć. Mowa tu o Brahimie Diazie, który okazał się w tym spotkaniu kluczowym ogniwem zespołu z San Siro. Do niego jednak dojdziemy. Od początku Milan chciał pokazać, że nie przyjechał do Turynu się bronić. Pokazywało to choćby nastawienie zespołu, polegające na wysokim pressingu.
Calhanoglu, Ibrahimović i Diaz byli najbardziej aktywni w fazie pressingu, co powodowało, że Juventus zmuszony był grać piłką po obwodzie lub transportować ją dalszym podaniem w kierunku napastników. Szczególnie Brahim był bardzo aktywny. On wręcz inicjował start do piłki i rywala, a za nim szli koledzy. Załączone ustawienie Milanu pokazuje doskonale też, że nawet, jeśli piłka przeszła pierwszą linię pressingu, to zaraz druga, na czele której stał Kessie inicjowała nacisk bliżej koła środkowego.
Podopieczni Pioliego doskonale ustawiali się również na boisku, idealnie tworząc w obronie swoje ustawienie 1-4-2-3-1. Widać to na powyższej grafice doskonale, gdzie mamy do czynienia z wyraźnie ułożoną w półokręgu linią obrony, dwoma defensywnymi pomocnikami oraz ofensywniejszą trójką. Zlatan, jak można łatwo się domyślić był wyłączony z gry defensywnej. Nie oznacza to jednak, że nie popełniali błędów, o czym świadczy sytuacja z 26. minuty, gdzie wkradło się nieporozumienie między Donnarummą a Tomorim, które mogło zakończyć się golem dla Juve.
Milan od dłuższego czasu strzela sporo bramek (przynajmniej 2 bramki na mecz w 38 z ostatnich 48 meczów w Serie A), ale i również dużo razy zatrudnia bramkarzy rywali - 14,5 strzału na mecz. Juventus musiał na to zwrócić uwagę, ale najwyraźniej nie odrobił lekcji w pełni. Mimo to zespół Pirlo jako pierwszy stworzył sobie stuprocentową sytuację w tym meczu. W 30. minucie rzut rożny wykonywał Juventus, ale Chiellini jakimś cudem nie zmieścił piłki przy swoim bliższym w tej sytuacji słupku i uderzył obok niemal pustej bramki. To było w zasadzie jedyne poważne zagrożenie gospodarzy, którzy z czasem zaczęli tylko obserwować, jak Milan ich karci.
Jednym z błędów Juventusu, które Milan wykorzystał bezlitośnie w tym meczu był ten z 46. minuty. Calhanoglu dośrodkował piłkę w pole karne, które Szczęsny wypiąstkował wprost pod nogi Brahima Diaza. Uwagę tu należy jednak zwrócić na zachowanie polskiego bramkarza i Ibrahimovicia, który umiejętnie stara się blokować Szczęsnego bez użycia rąk, jak to powinno się w obecnej piłce wykonywać. To poskutkowało, ponieważ dzięki temu Brahim miał więcej miejsca, by przymierzyć po minięciu rywala.
Kwintesencją dobrej gry Milanu i ich mentalności w walce o Ligę Mistrzów była jednak druga bramka. W tej sytuacji najpierw Kessie uderzał na bramkę, a chwilę później odegrał piłkę do Bennacera. Nie to było jednak w tej akcji najważniejsze. Dopiero zachowanie Algierczyka i Rebicia pokazało, jak chcą zmiażdżyć Juventus. Rebić wybiegł na pozycję i wręcz machał rękami w kierunku swojego kolegi, by ten zagrał do niego w wolną przestrzeń. Jak na to Juventus zareagował? W żaden sposób, ponieważ po pierwsze stali za daleko od Bennacera, a po drugie Cuadrado był oddalony od Rebicia, co dało mu swobodę ruchu. Jak się okazało, chwilę później Szczęsny tylko patrzył, jak piłka wpada do bramki w samo jego okienko.
Pisałem, że wrócimy jeszcze do roli Brahima Diaza w tym meczu i czas o tym wspomnieć. Wygląda na to, że ten piłkarz wraz z Rebiciem staje się wręcz kluczową postacią Milanu w ostatnim czasie, gdy walczą oni o Ligę Mistrzów. Zarówno z Juventusem, jak i Torino strzelił bramkę, ale jego wkład w te wygrane był dużo większy, niż się wydaje.
Tak wygląda jego heat-mapa ze starcia na Allianz Stadium. Diaz był niemal wszędzie na boisku, inicjował pressing, cofał się nawet do rozegrania od linii obrony, jednak najczęściej operował blisko pola karnego Juventusu stwarzając zagrożenie. Cztery strzały na bramkę, 94% celności podań i ogromna aktywność w grze mogą imponować i sugerować, jak dojrzewa pod wodzą Pioliego Diaz. Jego aktywność na boisku, chęć ofensywnej gry może zadziwiać i pokazać wszystkim, jak ma wyglądać odnowiony po latach posuchy Milan.
Mecz z Torino z kolei to pokaz niesamowitej siły ofensywnej Milanu oraz formy Rebicia. Stefano Pioli dokonał dwóch zmian w składzie, ale mogło się wydawać, że gra wyglądała niezwykle w porównaniu do choćby pierwszej połowy meczu na Allianz Stadium.
Saelemaekersa zastąpił Castillejo, natomiast miejsce na pozycji nr 9 przejął po kontuzjowanym Ibrahimoviciu Rebić. Była to znakomita decyzja Pioliego, ponieważ Chorwat zdobył hat-tricka.
Milan z racji roli faworyta częściej musiał operować piłką, co robili dobrze i ciekawie. W rozegraniu od tyłu uczestniczyli Kjaer, Calabria i Tomori, natomiast Theo i Castillejo pełnili w tym czasie w zasadzie rolę wahadłowych. Blisko do podań podchodzili też Kessie i Bennacer, a w razie czego jeszcze był między liniami Brahim. Pozwalało to znów na idealne zobaczenie formacji 1-4-2-3-1, tym razem w fazie ofensywnej.
Do 18. minuty jednak nie zanosiło się na taki pogrom Torino. Wtedy to dopiero gospodarze w zasadzie sprezentowali swoim ustawieniem w obronie bramkę Theo Hernandezowi. Otoczony przez czwórkę piłkarzy Francuz bez trudu uderzył na bramkę Sirigu, na co pozwoliło fatalne zachowanie zespołu "Il Granaty", której zawodnicy stali mniej więcej 5 metrów od Hernandeza. Kolejne gole również są pokazem błędów gospodarzy.
Trzeci gol był wręcz idealnym prezentem i tu chyba warto zakończyć pastwienie się nad Torino, ponieważ sami doskonale to zrobili w tym meczu. Bremer po wyrzucie z autu postanowił podać piłkę do Linetty'ego i wydawać by się mogło, że jest to niezłe rozwiązanie. No ale nie w tym przypadku, ponieważ Milan podobnie, jak na Allianz Stadium wychodził wysokim pressingiem (tutaj piątką zawodników) i uniemożliwiał krótkie rozegranie gospodarzom. Mimo to obrońca postanowił zaryzykować i podał do Polaka, którego łatwo wyprzedził Kessie, a po chwili Iworyjczyk obsłużył świetnie podaniem Diaza, któremu tylko zostało wpakować piłkę do bramki.
Czym Milan zdobył Turyn? Przede wszystkim naprawdę świetną organizacją gry, pilnowaniem swoich pozycji oraz wysokim pressingiem wyłączającym atuty rywala. Warto również dodać świetną formę poszczególnych piłkarzy oraz ich skuteczność, która pozwoliła w dwóch meczach w Turynie zdobyć 10 goli i nie stracić żadnego.