Kiedy mało kto dawał wiarę w powrót Balotellego do poważnego grania, a media zaczęły nawet nieśmiało wspominać o możliwym (przedwczesnym) zakończeniu jego barwnej kariery, pomocną dłoń znów wyciągnął do niego ojciec. Miłosierny ojciec Silvio Berlusconi. Nie rozpatrując dawnych przewin swojego "syna marnotrawnego", utulił go do piersi, kazał przyodziać go w odświętne szaty (z ulubioną "45" na plecach) i wyprawić ucztę z powodu jego powrotu. Jednocześnie ofiarował swojemu ulubieńcowi coś znacznie cenniejszego od wyżej wymienionych podarków - kolejną szansę na odbicie się od dna. Podobno ostatnią.
Kilka lat temu, poproszony o ustosunkowanie się do słów Berlusconiego, który stwierdził, że największym włoskim talentem jest Antonio Cassano, Balotelli oznajmił: "Berlusconi się myli albo mało wie o Balotellim". Brawurowego sformułowania, iż lepszym piłkarzem od niego miałby być tylko Leo Messi czy stawiania się ponad Cristiano Ronaldo chyba na potwierdzenie tej tezy przywoływać nie trzeba, prawda? Ze skromności i pokory "Super-Mario" nigdy specjalnie nie słynął.
W środowisku piłkarskim już mało kto traktuje Balotellego poważnie. Postrzegany jest jako tułacz błąkający się po przeróżnych zespołach, notujący coraz gorsze występy i w konsekwencji sukcesywnie zmierzający do upadku ostatecznego. Jeszcze za czasów francuskich było całkiem nieźle, pojawiła się nadzieja na powrót wielkiego Mario. Piątego ani szóstego biegu jednak wbić nie zdołał, a jego pobyt w Brescii lepiej pozostawić bez komentarza. Jedynym winowajcą takiego stanu rzeczy był i (jeszcze cały czas jest) jest on sam.
Ale nie wszyscy myślą o nim tak sztampowo. Bo przecież gdyby tak było, to Berlusconi i jego wierny kompan Adriano Galliani nie wyciągnęliby do niego swoich spracowanych biznesem i piłką nożną dłoni. Ich oczekiwania wobec Mario są klarowne - ma wspomóc Monzę w awansie do Serie A. Galliani, piastujący w lombardzkim klubie funkcję, a jakże, dyrektora sportowego, stawia sprawę jasno: "To naprawdę ostatnia, absolutnie ostatnia, kompletnie ostatnia szansa dla Mario".
Przejście "Balo" do aktualnie 9. ekipy Serie B wywołało wśród osób bezpośrednio związanych z Monzą swoistą falę euforii. W komunikacie zamieszczonym na oficjalnej stronie internetowaj klubu został wszem i wobec zaprezentowany niczym gracz światowego formatu, któremu bez trudu udawało się zawojować każdą ligę, w której miał okazję grać. Czyli Serie A, Premier League, Ligue 1. Cóż to za geniusz przybywa zatem do drugiej ligi włoskiej? Otóż "geniusz" (tak, cudzysłowie jest tutaj nieprzypadkowe) wszystkim na Półwyspie Apenińskim doskonale znany. Czysto teoretycznie nie powinien on więc nikogo niczym zaskoczyć. Teoretycznie. No dobrze, ale skąd się wziął ten entuzjastyczny ceremoniał powitalny? Nie ma tu większej filozofii.
To oczywiste, że nikt nie wspomni w takim obwieszczeniu o niepowodzeniach i porażkach danego zawodnika, a TEGO zawodnika zwłaszcza. A biorąc dodatkowo pod uwagę nieskrywane, acz bliżej nieokreślone uczucie, jakim pałają do Mario włodarze drużyny ze Stadio Brianteo, wszystko staje się jasne. Wszak dobry ojciec zawsze chce chwalić się wyłącznie sukcesami swojego syna. Nawet jeśli czasem trzeba je trochę naciągnąć.
Dla samego Balotellego taka laurka, taki swego rodzaju powitalny panegiryk musi być niezwykle łechcący. I motywujący. Pewnie taki był też jeden z jego celów. Pokazać urodzonemu w Palermo piłkarzowi jak bardzo się go tu docenia i jednocześnie czego będzie się tutaj od niego wymagać. Wydaje się, że on sam zdaje sobie z tego sprawę. "Super-Mario" miał bowiem odrzucić dość intratną propozycję od brazylijskiego Vasco da Gama, które swoją drogą prowadzi dobrze znany polskim kibicom Ricardo Sá Pinto. Podpisał umowę do czerwca 2021 roku z opcją prolongowania jej o rok w wypadku awansu do Serie A. Znany ze swojego zamiłowania do pieniędzy agent Mario - Mino Raiola nie zażądał żadnej prowizji z owej operacji. Dziwne, co? Czyżby pogromca reprezentacji Niemiec z Euro 2012 nareszcie postanowił, że tak pozwolę sobie w tym miejscu użyć popularnego neologizmu, się ogarnąć? Podobno cuda się zdarzają.
Za czasów występów Włocha z ghańskimi korzeniami w Milanie, Berlusconi nazwał go "zgniłym jabłkiem". W ostatnich dniach w Italii pojawiły się nawet plotki, zdecydowanie zaprzeczające przyjętej przeze mnie narracji, jakoby były premier Italii nie był specjalnie ukontentowany z zakontraktowania Balotellego. Stanowczo zdementował je Galliani: "Prezydent jest entuzjastycznie nastawiony, wszystko jasno mi przedstawił, był bardzo zadowolony, dałem mu Mario do telefonu i odbyli rozmowę".
Nowy etap 30-latka, starzy znajomi. W Monzy spotka się z Christianem Broccim i Kevinem-Princem Boatengiem. Czy ta druga relacja wyjdzie mu na dobre? Miejmy nadzieję, że tym razem Balotelli w 100% skupi się na aspekcie boiskowym, a smakowanie słodyczy życia towarzyskiego odstawi na boczny tor. Oby.
Może kogoś już irytuje to nieustanne gadanie o nowym początku Balotellego i kolejnej próbie powrotu do poważnego grania. Mimo wszystko, na pewno wielu tifosich, nie tylko we Włoszech, ale i w wielu innych zakątkach kuli ziemskiej, czuje do niego pewien sentyment, trzyma za niego kciuki i z niecierpliwością wyczekuje debiutu w nowych barwach. Były snajper Interu, Manchesteru City czy Liverpoolu niemałe doświadczenie w odpalaniu fajerwerków ma, zatem liczymy, że je odpowiednio wykorzysta. Z tym, że nie w swojej toalecie, a na murawie. Jeśli udałoby się 36-krotnemu reprezentanowi "Squadra Azzurra", jak mawiają Hiszpanie, zmienić czip i tego dokonać, to znacznie wzrosłoby prawdopodnieństwo poprawności równania: Monza + Balotelli = Serie A.