Parlez-vous français? Zapewne to pytanie w ostatnim czasie bardzo często przewija się w szatni Milanu. Wicemistrz Włoch w trwającym okienku transferowym ściągnął już dwóch Francuzów i jednego Senegalczyka urodzonego we Francji. Biorąc pod uwagę, że w kadrze mediolańskiej drużyny już w poprzedniej kampanii znajdowało się trzech francuskich piłkarzy, nie wspominając już o zawodnikach znających język mistrzów świata z 2018 roku, tworzy się tam mała francuska kolonia. Jak wpłynie to na atmosferę wewnątrz klubu oraz jego boiskowe poczynania?
Milan wcale nie wyjął ze zbrojowni bazuki i co jakiś czas nie rozświetla nam nieba niewiarygodnymi wybuchami transferowymi. W dobie pandemii mało kto może sobie na coś takiego pozwolić, żeby nie powiedzieć nawet, że nikt. A przynajmniej jeśli chodzi o transfery pieniężne, bo sprowadzanie graczy, którym skończyły się kontrakty i widnieją na rynku jako bezrobotni, to jednak inny kawałek chleba.
Paolo Maldini i Frederic Massara mądrze i umiejętnie wzmacniają zespół. Pełnoprawnymi piłkarzami mediolańczyków stali się wykupieni, odpowiednio z Chelsea i Brescii, Fikayo Tomori i Sandro Tonali. Przed trzema tygodniami dowiedzieliśmy się, że swoją przygodę w czerwono-czarnych barwach kontynuował będzie Brahim Díaz, ponownie wypożyczony z Realu Madryt, tym razem na dwa lata. W kontekście Hiszpania niewiadomą i kością niezgody między włoskimi a hiszpańskimi mediami pozostaje to, czy Milan będzie miał możliwość pozyskania karty zawodniczej 21-latka na stałe. Dziennikarze z Półwyspu Apenińskiego utrzymują jednak, że na koniec wypożyczenia, czyli w 2023 roku, 18-krotni mistrzowie Italii będa mogli to zrobić, przelewając na konto „Los Blancos” 22 miliony euro. Z kolei madrytczycy mieli zagwarantować sobie prawo pierwokupu urodzonego w Máladze pomocnika.
„Magiczny Orzeł” wylądował
Przechodząc już do sedna, podkreślmy - francuskiego sedna, trudno nie ulec wrażeniu, że panowie Maldini i Massara nie zwrócili swojego wzroku w stopniu znacznym na tamtejszy rejon. Wszak na następcę Gianluigiego Donnarummy wytypowany został najlepszy, obok Keylora Navasa, bramkarz minionego sezonu Ligue 1, Mike Maignan. Jego nieprzeciętna dyspozycja była jednym z fundamentalnych elementów wielkiej niespodzianki, jaką sprawiło Lille, czyli zagraniu na nosie PSG i zdobyciu krajowego mistrzostwa. - Jak do tej pory, to był najlepszy sezon w mojej karierze. Wygranie tytułu we Francji było nagrodą. Wygraliśmy ligę, a bycie tutaj jest nagrodą dla mnie - powiedział 26-latek w swoim pierwszym wywiadzie po dołączeniu do Milanu udzielonym oficjalnej klubowej telewizji.
Zadanie, jakie przed nim stoi, Maignan traktuje bardzo poważnie i profesjonalnie, o czym najlepiej świadczą słowa Fikayo Tomoriego, który po wczorajszym sparingu z Valencią przyznał, że nowy golkiper jeszcze przed spotkaniem rozmawiał z innymi piłkarzami na temat ustawiania się przy stałych fragmentach gry, a dyskusję tę toczył w języku włoskim.
Godnym uwagi smaczkiem jest fakt, że Maignan zna się ze Zlatanem Ibrahimoviciem z czasów gry ich obu w Paris-Saint Germain. - Gra z nim zawsze jest zaszczytem - stwierdził „Magiczny Orzeł”. Anegdota, opowiadająca o tym, jak młody wówczas golkiper odgryzł się Zlatanowi podczas jednego z treningów paryżan i po obronieniu jego uderzenia nazwał go słabym napastnikiem, obrosła już swego rodzaju legendą. Maignan zna swoją wartość, na pewno nie da sobie w kaszę dmuchać i mówi wprost: - Teraz ja rozpoczynam swoją historię. Jego kadencja między słupkami „Rossonerich” ma szansę być doprawdy obiecującą.
Monsieur Air France
O transferze Oliviera Giroud do Włoch plotkowało się już stosunkowo długo. Najpierw zainteresował się nim Antonio Conte, któremu zamarzyło się sprowadzenie go do Interu w celu odciążenia Romelu Lukaku. Z tego koniec końców nic nie wyszło. Pod koniec rozgrywek 2020/21 zaczęły pojawiać się doniesienia, jakoby tym razem to odwieczny rywali „Nerazzurrich” miał wyrażać zainteresowanie francuskim napastnikiem. W Milanie Giroud obsadzano w roli vice-Zlatana. Duży znak zapytania pojawił się przy jego nazwisku, kiedy automatycznej prolongacie uległa jego umowa z Chelsea, ale dla chcącego nic trudnego. Wszystkie strony, zarówno Włosi, Anglicy, jak i sam piłkarz, dążyli do konsensusu, który udało się wspólnie wypracować. W sobotę, 17 lipca, otrzymaliśmy oficjalne potwierdzenie - Giroud nowym „Diavolo”.
Król strzelców Ligue 1 z sezonu 2011/12 ma już 34 lata, ale niezmiennie gwarantuje klarownie określoną jakość na pozycji numer dziewięć. Dlatego też cena, wynosząca jeden milion euro kwoty podstawowej plus jeden milion euro w formie bonusów (chociaż w przypadku takiej sumy wypadałoby chyba napisać w liczbie pojedynczej: bonusu), jest najzwyczajniej promocją. Zresztą dla niego samego wiek to tylko liczba: - W wieku prawie 35 lat wciąż czuję się jak dziecko - deklarował Francuz na antenie Milan TV.
Giroud to zawodnik, którego nikomu nie trzeba szerzej przedstawiać. Jest drugim najlepszym strzelcem w historii reprezentacji Francji. W narodowych barwach zdobył 46 bramek w 110 występach. Lepszy pod tym względem jest tylko Thierry Henry, który ma na swoim koncie 51 goli. Wielce prawdopodobne, że już niebawem to właśnie urodzony w Chambéry egzekutor będzie dzierżył niezwykle zaszczytne miano najskuteczniejszego trójkolorowego snajpera wszech czasów.
255 występów i 90 goli na poziomie Premier League. 73 występy i 33 gole na poziomie Ligue 1. 41 występów i 18 goli w Lidze Mistrzów. 20 występów i 14 goli na poziomie Ligi Europy. Zwycięstwo na mundialu w Rosji (choć nawet raz nie trafił na nim do siatki), zwycięstwo w Lidze Mistrzów, zwycięstwo w Lidze Europy. Giroud z niejednego kieliszka dobrze zmrożoną substancję pił. Niczego się nie przestraszy. Bardzo otwarcie mówił także o celach Milanu na nadchodzący sezon. Wspominał, że chce zrobić z klubem dobre rzeczy i nie chce w żadnym wypadku narzucać presji, ale wraz z kolegami będzie walczył o scudetto. Co ciekawe, obie babcie byłego atakującego Chelsea były Włoszkami: - Jestem bardzo dumny z mojego włoskiego pochodzenia, ponieważ uczyłem się tego w szkole, kocham kraj, oczywiście waszą kuchnię, dla mnie jest niesamowita. Jest tylko trochę za kuchnią francuską, ale wciąż jest dobra - przyznawał Olivier w rozmowie z klubowymi mediami.
Dla kibiców Milanu niebagatelne znaczenie ma również, a może nawet w szczególności, numer, jaki postanowił wziąć na plecy Francuz. Wśród nich od długiego czasu krąży mit o klątwie „dziewiątki”, a konkretnie od 2012 roku, kiedy to trykot z tym numerem postanowił przywdziać Alexandre Pato. Od tamtej pory dziesięciu piłkarzy (z Pato włącznie) grało w czerwono-czarnych barwach z „dziewiątką” na koszulce. Wśród nich m.in. Fernando Torres, André Silva, Gonzalo Higuaín, Krzysztof Piątek czy ostatnio Mario Mandžukić. Strzelili oni łącznie 43 gole w 208 meczach. Żaden z nich, będąc właścicielem przeklętej „dziewiątki”, nie zaistniał w ekipie „Rossonerich”. Wyczekiwanie na kogoś, kto w końcu skończy z mówieniem o klątwie staje się powoli nudne. Przed Giroud niepowtarzalna szansa, by tym kimś był właśnie on, choć sam Francuz niespecjalnie się tym przejmuje:
- Numer „dziewięć” nie będzie dla mnie dodatkową presją - deklaruje.
Pierwszy krok w kierunku przełamania klątwy Giroud poczynił błyskawicznie. Już w swoim pierwszym meczu w barwach mediolańskich „Diabłów” zanotował premierowe trafienie. Bramkarza, nomen omen, francuskiego OGC Nice, Waltera Beníteza, pokonał po uderzeniu głową, które jest jego specjalnością, bowiem w oficjalnych grach zdobył już 48 takich bramek. Oczywiście to był tylko mecz towarzyski, ale gol to zawsze gol. No i dobry prognostyk na przyszłość dla nowego czerwono-czarnego attaccante.
Mediolański sen francuskiego Senegalczyka
Gdyby dwóch nowych profesorów od francuskiego to dla kogoś było mało, to jest jeszcze trzeci. Zwie się Fodé Ballo-Touré. Ale on akurat Francuzem nie jest. Urodził się w kraju Napoleona, w miejscowości Conflans-Sainte-Honorine, ale reprezentuje Senegal. Występuje na pozycji lewego obrońcy. I jeśli Giroud ma być vice-Zlatanem (choć mówi się też o pomyśle gry w duecie ze Zlatanem), to Fodé ma pełnić rolę vice-Theo.
- Jak mnie opisać? Gram agresywnie, jestem szybki, skoncentrowany i silny mentalnie. Jestem dobrą osobą! Chciałbym powiedzieć kibicom, że dam z siebie 200% za tę koszulkę. Nie zawsze będzie to łatwe, ale mam nadzieję, że dadzą mi wsparcie - w taki oto sposób przedstawił się fanom Milanu Ballo-Touré. Do Mediolanu przybył z Monaco, dla którego rozegrał 74 spotkania we wszystkich rozgrywkach. Wcześniej reprezentował barwy Lille, gdzie trafił w 2017 roku po spędzeniu dwunastu lat w młodzieżowych i rezerwowych zespołach PSG. Nie jest kimś, kto dopiero będzie się przyzwyczajał do gry na najwyższym poziomie, bo może pochwalić się 108 potyczkami w Ligue 1.
O dołączeniu do 7-krotnego triumfatora Ligi Mistrzów 24-latek mówi wprost: - Dla mnie to spełnienie marzeń. W realizacji dziecięcych snów będzie pomagał mu stary znajomy. - Grałem wcześniej z Mike'em Maignanem, wspólnie przybyliśmy do Paris-Saint Germain, a później występowaliśmy razem w Lille. Mike jest dla mnie jak brat z innej mamy - powiedział Fodé na antenie Milan TV.
Dlaczego Ballo-Touré nie zdecydował się na grę w reprezentacji „Les Bleus”?
- Moja mama jest Senegalką. Grałem dla młodzieżowych ekip Francji, ale selekcjoner Senegalu (Aliou Cissé - przyp. red.) wysłał mi powołanie. Uznałem to za wielką szansę i dogadaliśmy się. Chciałem uhonorować moją mamę, która urodziła się w Senegalu, dlatego wybrałem Senegal. Nowy nabytek Milanu zadebiutował w kadrze „Lwów Terangi” w marcu bieżącego roku. Jak do tej pory zapisał przy swoim nazwisku 4 starcia w senegalskiej drużynie narodowej.
Francja elegancja
U wszystkich trzech wyżej wymienionych piłkarzy proces aklimatyzacji powinien przejść łatwo i przyjemnie. Dlaczego? Ano dlatego, że w Milanie nie brakuje graczy biegle i płynnie posługujących się językiem francuskim, a teraz to grono jeszcze się powiększyło. Pierre Kalulu, Ismaël Bennacer czy Franck Kessié będą mogli swobodnie porozmawiać w tym języku z nowymi kolegami. Celowo nie ująłem tu Theo Hernándeza, gdyż akurat on podobno bardzo słabo włada ojczystym językiem swojego ojca.
Ale przecież trzeba jeszcze wspomnieć o zawodnikach, którzy w trakcie swoich karier grali we Francji. I tu pojawia nam się przede wszystkim Zlatan Ibrahimović ze swoim niezapomnianym okresem w PSG i 156 trafieniami na wszystkich frontach, ale także Simon Kjær, który przez dwa lata (2013-2015) grał na chwałę Lille, Ciprian Tătărușanu (Nantes i Lyon) oraz Rafael Leão, który w ekipie ze Stade Pierre-Mauroy spędził rok.
W czerwono-czarnej części Mediolanu tworzy się kameralna francuska kolonia. W związku z tym, jeśli Maignan, Giroud lub Ballo-Touré zechcą pokonwersować w swoim ojczystym języku, nie będą mieli problemu ze znalezieniem odpowiedniego interlokutora. Nie zapominajmy w tym całym francuskim szaleństwie, że Milan był jeszcze poważnie zainteresowany Florianem Thauvinem. Ten jednak wolał skorzystać z oferty meksykańskiego Tigres. Ponadto, wciąż nieznana jest przyszłość Tiemoué Bakayoko, który dopiero co zakończył swoje neapolitańskie wypożyczenie i wrócił do Chelsea. Jego kontrakt z „The Blues” wygasa już za rok, zatem zarówno londyńczykom, jak i samemu pomocnikowi będzie zależało na rozwiązaniu tego impasu, a Milan cały czas monitoruje jego sytuację, o czym niedawno wspominał agent Bakayoko na terenie Włoch, Marco Busiello.
Nowy francuski zaciąg na pewno wniesie do Milanu wiele energii i świeżej krwi. W połączeniu z doświadczeniem Ibrahimovicia, Kjæra czy Romagnoliego może to dać mieszankę wybuchową. Na to też liczą fani „Rossonerich” oraz Stefano Pioli, pełniący rolę barmana na tym dancingu. Francuskim dancingu, rzecz jasna.