Pewni bohaterowie są wyjątkowi. Jedyni w swoim rodzaju. Nie da się ich podrobić ani pomylić z nikim innym. Kiedy mówimy: „Henry”, myślimy - Thierry. Niezapomniana gwiazda Arsenalu i reprezentacji Francji. Kiedy jednak dziś komuś dobrze zakorzenionemu w realiach Serie A powiemy nazwisko Henry, jego pierwszym skojarzeniem będzie Thomas, napastnik Venezii. I to nawet mimo tego, że Thierry niegdyś również biegał po włoskich boiskach.
Venezia, jako jeden z trzech tegorocznych beniaminków Serie A, od początku budziła w kibicach włoskiego futbolu niepohamowaną ciekawość. Urokliwe trykoty, bajecznie położone Stadio Pierluigi Penzo i słynny wenecki Canal Grande.
Jednym ze smaczków związanych z tym klubem była także obecność w jego kadrze zawodnika o dość jednoznacznie kojarzącym się fanom piłki nożnej nazwisku. Henry, a dokładnie Thomas Henry, pojawił się na Półwyspie Apenińskim pod koniec sierpnia, a już dorównał swojemu bardziej znanemu i utytułowanemu rodakowi. Pomijając fakt, że nie było to wcale takie trudne.
Niespełniony we Francji, odkryty w Belgii
Thomas Henry jest rzecz jasna Francuzem, ale furory w swojej ojczyźnie nigdy nie zrobił. W Ligue 1 zanotował tylko 2 występy w całej karierze. Miało to miejsce w sezonie 2015/16 w barwach FC Nantes. Szczęścia postanowił poszukać więc w Belgii, do której zawitał w 2018 roku z FC Chambly. Jego pierwszym pracodawcą w tym kraju było AFC Tubize.
- Bardzo cieszył się, że trafił do Belgii. We Francji grał na wielu pozycjach, ale bardzo rzadko jako środkowy napastnik. Stał się nim dopiero w Belgii. Nauczył się też języka angielskiego i w wolnych chwilach zwiedzał kraj - mówi Mariusz Moński, ekspert i miłośnik futbolu z Beneluksu.
Wenecja przyciąga jak magnes
W styczniu 2019 roku za 500 tysięcy euro przeszedł do Oud-Heverlee Leuven, satelickiego klubu Leicester City. Z tej ekipy dokładnie 24 sierpnia 2021 roku za kwotę 5,5 miliona euro trafił do Venezii. Beniaminek Serie A nie był jednak jedynym chętnym na usługi Francuza. - Swansea, Celtic i Gent. Te kluby się nim interesowały i do nich mógł trafić - zdradza Moński. W brytyjskich mediach można było przeczytać, że na swoich radarach miały go również takie drużyny, jak Rangers FC, Southampton czy Watford.
W bieżącej kampanii Jupiler Pro League Henry zdążył rozegrać jeszcze 4 spotkania, w których 3 razy trafił do siatki. Jeśli chodzi o jego całościowy bilans w najwyższej belgijskiej klasie rozgrywkowej, to prezentuje się on doprawdy solidnie. Mianowicie - w 35 grach zdobył 24 bramki i zanotował 6 asyst. W ubiegłej kampanii z dorobkiem 21 trafień został wicekrólem strzelców ligi belgijskiej. Lepszy od niego okazał się jedynie Nigeryjczyk Paul Onuachu, który strzelił dla Genku 30 goli.
Leuven w rozgrywkach 2020/21 zajęło 11. miejsce w lidze, ale dobra dyspozycja Henry'ego uczyniła z niego łakomy kąsek na rynku transferowym i ostatecznie zaowocowała transferem do Serie A. Sam piłkarz, przechodząc do Venezii, na pewno zdawał sobie sprawę, że nie czeka go lekka, łatwa i przyjemna przygoda w silnej drużynie, ale przeprawa pełna przeszkód i nierówności, której celem nadrzędnym będzie utrzymanie się w elicie po powrocie do niej po 20 latach nieobecności. Ale on nie wybrzydzał, przyjął wyzwanie.
I raczej nie żałuje, bo, jak przyznał w rozmowie z DAZN po pojedynku z Sampdorią, Wenecja i Włochy bardzo przypadły mu do gustu. Co do aspektów czysto piłkarskich - swoje pierwsze zdobycze zaliczył już w swoim drugim meczu w nowym zespole.
Obiecujący początek, później Sahara
W wygranym 2:1 pojedynku z Empoli w 3. serii gier brał czynny udział przy obu trafieniach „Arancioneroverdich”. W 13. minucie strzelił pierwszego gola, a w 68. asystował przy bramce Davida Okereke. Opanowana na wysokim poziomie umiejętność rozgrywania piłki i obsługiwania swoich kolegów nie powinna u niego dziwić. Zdobywanie bramek nigdy nie było jego jedyną zaletą. - Mimo swojego wzrostu (191 cm - przyp. red.), to bardzo mobilny napastnik, który bierze aktywny udział w konstruowaniu ataków swojej drużyny - ocenia Moński.
Kolejny raz wymiernie pomógł ekipie Paolo Zanettiego w 8. kolejce w rywalizacji z Fiorentiną. Venezia sprawiła wówczas niespodziankę i na własnym boisku pokonała „Violę” z Dušanem Vlahoviciem w składzie 1:0. Zwycięstwo zapewnił jej Mattia Aramu, a ostatnie podanie przy tym golu zanotował właśnie Francuz.
To miało miejsce 18 października. Później posucha. Posucha trwająca niemal dwa miesiące. W 7 ligowych grach z rzędu Henry nie trafił do siatki nawet raz ani nie zanotował żadnej asysty. W tym czasie Venezia poległa 4-krotnie, raz zremisowała i 2-krotnie wygrała. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że w przytaczanym okresie 27-latek tylko raz zagrał w pełnym wymiarze czasowym - 30 listopada w pojedynku z Atalantą (0:4). Aż w końcu nadszedł 5 grudnia i niewiarygodne w swoim przebiegu starcie 16. kolejki z Hellasem Verona.
Francja elegancja
Venezia prowadziła do przerwy aż 3:0. Henry asystował przy trafieniu Pietro Ceccaroniego na 1:0 i sam zdobył bramkę na 3:0. Mimo, że „Lagunari” po przerwie już ani razu nie pokonali Lorenzo Montipò, to francuski napastnik na jednym golu nie poprzestał. Niestety ten drugi był samobójczym trafieniem, które pozwoliło „Gialloblu” rozpocząć spektakularną rimontę zakończoną sukcesem. Dzieła dopełnili Gianluca Caprari i Giovanni Simeone. Choć po pierwszych 45 minutach nic na to nie wskazywało, to ekipa z miasta Romea i Julii wywiozła z Wenecji trzy punkty.
Do meczu z Sampdorią w ubiegłej kolejce Serie A rosły snajper przystępował z 2 bramkami i 3 asystami na koncie. Nie wybiegł w pierwszym składzie, rozpoczął spotkanie na ławce rezerwowych. Venezia przegrywała 0:1 po trafieniu Manolo Gabbiadiniego, kiedy to w 58. minucie Paolo Zanetti postanowił dokonać dwóch zmian, a ramach jednej z nich na murawie Stadio Marassi pojawił się Thomas Henry. I to właśnie on w 87. minucie przeprowadził indywidualną akcję, po której piłka po jego pięknym, finezyjnym i pełnym gracji uderzeniu zatrzepotała w siatce. Strzał ten do złudzenia przypominał te, z których słynął również Henry, ale ten bardziej znany Henry.
Jeden Henry w Serie A już był
A ten bardziej znany Henry, czyli konkretnie Thierry Henry, włoskiej ligi nie zawojował. Grał na chwałę Juventusu tylko przez pół roku. „Bianconeri” wykupili go w styczniu 1999 roku z AS Monaco za 12,5 miliona euro. Taki ruch umotywowany był poważną kontuzją Alessandro Del Piero, który w listopadzie 1998 roku zerwał więzadła krzyżowe.
Cały sezon 1998/99 był zresztą dla Juve bardzo pechowy. Turyńczycy notorycznie gubili punkty, na przełomie listopada i grudnia 1998 roku dotknęła ich seria trzech ligowych porażek z rzędu. Klęski z Cagliari i Parmą z lutego 1999 roku przelały czarę goryczy i popchnęły Marcello Lippiego do ustąpienia ze stanowiska trenera. Następcą późniejszego mistrza świata został Carlo Ancelotti. „Stara Dama” rozgrywki ligowe zakończyła dopiero na 7. miejscu.
21-letni wówczas Thierry Henry nie spełnił pokładanych w nim nadziei. W 16 potyczkach w Serie A strzelił tylko 3 gole. Kibicom Juventusu najmocniej wrył się w pamięć doppiettą z rywalizacji z Lazio z 17 kwietnia 1999 roku. Z tego też względu „Bianconeri” po sezonie bez większego żalu sprzedali go za nieco ponad 16 milionów euro do Arsenalu, czego zapewne żałują do dziś. Reszta jest historią.
Oko w oko z legendą
Teraz dziedzictwo nazwiska Henry (a nawet numeru „14”, który z czasem stał się znakiem rozpoznawczym Thierry'ego) w Serie A kontynuuje Thomas. Na wyrównanie wyniku bramkowego swojego znakomitego poprzednika potrzebował 17 spotkań, czyli dokładnie jednego więcej od Thierry'ego. Jego Venezia zajmuje 16. lokatę w ligowej tabeli.
Dziś „Skrzydlate Lwy” o godzinie 16:30 zmierzą się z Lazio i staną przed szansą odskoczenia od strefy spadkowej już na 9 punktów. Dla Henry'ego będzie to również pierwsza okazja na pozostawienie legendy „The Gunners” za swoimi plecami. A może tak doppietta i powtórka z 1999 roku? Bo jak już zapisywać się na kartach historii, to z przytupem.