Niestraszne mu najsilniejsze drużyny Serie A, z Milanem, Interem i Juventusem na czele. Niestraszna mu białaczka, o której mówi jak o boiskowym rywalu i którą pokonał już drugi raz. Ze swoimi piłkarzami, którzy traktują go jak ojca, tworzy jedną wielką rodzinę. Jak nikt inny wie, czym jest walka do ostatniego gwizdka. Jeśli ktoś miałby nam powiedzieć, że nigdy nie wolno się poddawać, to nikt nie zrobi tego lepiej niż Siniša Mihajlović.
Jak głosiła jedna z grafik w mediach społecznościowych: Siniša - białaczka 2:0. Charyzmatyczny trener już po raz drugi wygrał z natrętnym nowotworem i wrócił do pracy ze swoją drużyną. Hartem ducha i siłą woli mógłby obdzielić co najmniej kilkanaście innych osób. Historia jednego z największych walczaków w świecie Calcio powinna służyć za przykład. Przykład tego, że nigdy, niezależnie od tego, jak bardzo będzie trudno i źle, nie wolno się poddawać. Nigdy.
„Ta choroba jest bardzo odważna”
Pod koniec marca bieżącego roku Mihajlović poinformował, że pojawiło się u niego ryzyko nawrotu białaczki i żeby - jak sam to określił - zdusić to w zarodku, dobrowolnie podda się hospitalizacji. - Ta choroba jest bardzo odważna, powracając do walki z takim przeciwnikiem jak ja - powiedział Siniša.
Informacja ta była szeroko komentowana nie tylko we włoskich, ale również w zagranicznych mediach. Zmagania Serba z chorobą rozpoczęły się w lipcu 2019 roku, kiedy oficjalnie ogłosił on, że zaatakowała go ostra białaczka. Po trzech cyklach chemioterapii przeszedł przeszczep szpiku kostnego i wrócił do zdrowia. A przynajmniej tak się wydawało. Wszyscy mieli nadzieję, że demony choroby zostały odpędzone raz na zawsze. Pierwszą odsłonę jego walki z zainteresowaniem śledzili kibice na całym świecie, dlatego też i tym razem, gdy okazało się, że to jeszcze nie koniec, poruszenie było ogromne.
Bologna nie boi się nikogo
Cała społeczność „Rossoblù” była zasmucona stanem zdrowia swojego menedżera, ale wiadomość ta była tym bardziej martwiąca, że Bolognę czekały kluczowe spotkania w kontekście utrzymania w Serie A. Przeciwnicy również do najłatwiejszych nie należeli. Perspektywa rywalizacji z Milanem, Juventusem, Interem czy Romą bez Sinišy na ławce nie napawała optymizmem.
Tymczasem wyniki bolońskiego zespołu w tym newralgicznym okresie przeszły najśmielsze oczekiwania. Milan na wyjeździe - remis 0:0. Sampdoria w domu - zwycięstwo 2:0. Juventus na wyjeździe - remis 1:1. Udinese w domu - remis 2:2. Inter w domu - zwycięstwo 2:1. Roma na wyjeździe - remis 0:0. W sumie 6 meczów, 4 remisy i 2 zwycięstwa.
Paradoksalnie seria sześciu kolejnych spotkań bez porażki dobiegła końca w minionej kolejce za sprawą wyjazdowej porażki 3:4 z Venezią, czyli w momencie, w którym Mihajlović oglądał już poczynania swoich podopiecznych z perspektywy ławki. Jednym z głównych aktorów tego spektaklu był sędzia Livio Marinelli, który podyktował bardzo wątpliwy rzut karny dla Venezii. Jak nie trudno się domyślić, Siniša po końcowym gwizdku skomentował występ arbitra, zarzucając mu nawet ucieczkę do szatni spowodowaną brakiem chęci zmierzenia się ze swoim własnym błędem. Po prostu nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił.
Mistrz Włoch padł na Dall'Ara
Najbardziej symbolicznym meczem w tym wyjątkowym dla Bolognii okresie bez najmniejszych wątpliwości było starcie z Interem z 27 kwietnia. Był to zaległy mecz 20. serii gier, do którego „Nerazzurri” w trakcie sezonu bardzo często się odwoływali, bowiem trzy oczka zgarnięte w tej potyczce pozwoliłyby im wreszcie wyprzedzić Milan i zająć pozycję lidera. Bologna też miała powody, by traktować ten mecz jak finał - wygrana byłaby przypieczętowaniem utrzymania.
Ku zaskoczeniu chyba wszystkich obserwatorów Serie A po końcowym gwizdku arbitra Daniele Doverego zwycięstwo mogli świętować gracze Bolognii, nie Interu. Wygraną 2:1 zapewniły im gole Marko Arnautovicia i Nicoli Sansone. Dla Interu trafił Ivan Perišić, ale antybohaterem tego widowiska został Ionuț Radu, rezerwowy bramkarz mediolańczyków, który wyjątkowo zastępował niedysponowanego z powodu urazu pleców Samira Handanovicia. W 81. minucie Rumun fatalnie skiksował i nie trafił w piłkę, do której dopadł wprowadzony na murawę cztery minuty wcześniej Sansone. Trzy punkty zostały w Bolonii.
Kondycja zdrowotna Mihajlovicia z pewnością była dodatkową motywacją dla piłkarzy „Rossoblù”. Po prostu chcieli wygrać dla swojego trenera. W pomeczowej rozmowie ze Sky Sport Italia wspomniał o tym Emilio De Leo, jeden z asystentów Sinišy, do którego jeszcze tutaj wrócimy. - Przed meczem powiedzieliśmy sobie, że chcemy uszczęśliwić naszego trenera i walczyć dla niego. Był bardzo dumny, zadowolony i wzruszony z występu swoich podopiecznych - powiedział De Leo.
Mecz z Interem kwestią honoru
Siniša też odpowiednio zadbał o to, żeby jego zawodnicy byli odpowiednio przygotowani mentalnie na starcie z mistrzem Włoch. Dwa tygodnie przed tym spotkaniem we włoskich mediach rozgorzała dyskusja na temat ewentualnego walkowera, którym Bologna miałaby zostać ukarana ze względu na niestawienie się na stadionie i niepoinformowanie o wielu przypadkach zakażenia koronawirusem wśród piłkarzy. W rzeczywistości to lokalny sanepid nałożył na Bolognę kwarantannę, ale ta wiedząc, że nie będzie miała możliwości, żeby stanąć w szranki z Interem, przez pomyłkę zamieściła wyjściową jedenastkę w systemie Lega Calcio, wywołując tym samym jeszcze większe zamieszanie.
Cała sytuacja mocno zirytowała Mihajlovicia, który opowiedział o tym na konferencji prasowej przed meczem z Venezią. - Czułem, że zbyt wiele osób bierze to za pewnik. Inter chciał wygrać to w domyśle i to mnie rozzłościło - przyznał 53-latek. - Powiedziałem to moim graczom przed meczem: „Oni próbowali wygrać mecz poza boiskiem, ponieważ wiedzą, że nigdy nie zrobią tego na boisku”. Kocham Inter i mam do nich wielki szacunek, w tym do Simone Inzaghiego, ale byłem zaniepokojony ich postawą przed meczem. Nie mogłem spać w nocy. Nie chciałem, by stało się to, co wszyscy brali za oczywiste - wyjaśnił.
Siniša znowu wygrał
Raptem kilka dni po wygranej z Interem (w międzyczasie odbył się jeszcze mecz z Romą), sympatycy Bolognii mogli cieszyć się informacją jeszcze radośniejszą. 2 maja klub oficjalnie poinformował, że Siniša Mihajlović w dobrym stanie ogólnym został wypisany ze szpitala Sant'Orsola. Oznaczało to, że już w najbliższym meczu Serb będzie mógł we własnej osobie zasiąść na ławce trenerskiej i bezpośrednio wspierać swoich podopiecznych. W czwartek, 5 maja, Siniša w całości przeprowadził pierwszy trening od momentu swojego powrotu.
Kapitalne wyniki niepokonanej w kwietniu Bolognii nie uszły uwadze Lega Serie A, która postanowiła docenić drużynę i przede wszystkim samego Mihajlovicia, honorując go nagrodą trenera miesiąca. Biorąc pod uwagę, że wraz z początkiem maja Siniša opuścił szpital, wyróżnienie to nabiera nowego, szczególnego wymiaru. - Od pierwszej chwili, gdy trafiłem do szpitala, moim celem był jak najszybszy powrót do normalności. Bycie zdrowym sprawia, że cieszysz się życiem, ale bycie chorym sprawia, że rozumiesz jego sens. Muszę powiedzieć, że tym razem było trudniej - wyznał na konferencji prasowej przed meczem z Venezią.
Tanjga i De Leo zrobili swoje
Nie powinniśmy jednak zapominać o ogromnym wysiłku, jaki w kwietniowe rezultaty „Rossoblù” włożyli Miroslav Tanjga i Emilio De Leo, czyli najbliżsi asystenci Serba, którzy podczas jego nieobecności nadzorowali poczynania drużyny. 57-letni Tanjga jest jeszcze starym znajomym Mihajlovicia z czasów wspólnej gry w serbskiej Vojvodinie, natomiast 44-letni De Leo to rodowity neapolitańczyk, który jest wieloletnim asystentem Mihajlovicia, towarzyszącym mu w przygodach z reprezentacją Serbii, Sampdorią, Milanem, Torino i teraz Bologną.
Dyspozycję ekipy ze stolicy regionu Emilia-Romania na przestrzeni ostatniego miesiąca należy docenić z jeszcze jednego, istotnego powodu. Mówimy bowiem o drużynie, która, jak już wcześniej wspomniałem, w rundzie wiosennej nie dała się pokonać zarówno Milanowi, Juventusowi, jak i Interowi. Taka sytuacja ma miejsce pierwszy raz od kampanii 2011/12, kiedy to menedżerem Bolognii był Stefano Pioli. Wówczas „Rossoblù”, identycznie jak teraz, podzielili się punktami z Milanem (1:1) i Juventusem (1:1) oraz wygrali z Interem (3:0). Biorąc pod uwagę cały bieżący sezon, nie możemy zapominać o tym, że jesienią Bologna była w stanie pokonać Lazio (3:0), Romę (1:0) czy Sassuolo (3:0).
Twarda głowa i kochająca rodzina
Siniša zawsze wyróżniał się niezłomnym i walecznym charakterem. Wielokrotnie pokazywał to na boisku, kiedy dawał się we znaki swoim przeciwnikom nie tylko za sprawą swojej słynnej lewej nogi i tych legendarnych już stałych fragmentów gry. Miano najlepszego wykonawcy rzutów wolnych w historii Serie A chyba o czymś świadczy, prawda? Mihajlović w trakcie gry we Włoszech strzelił w ten sposób 28 goli, najwięcej w historii rozgrywek. Ale wracając do meritum - mocna psychika odegrała niebagatelną rolę w jego nierównych zmaganiach z nowotworem.
Silny mental musi być jednak zbudowany na solidnych fundamentach. W przypadku Mihajlovicia jednym z nich, jednym z głównych i najważniejszych fundamentów jest rodzina. Żona Arianna i pięcioro dzieci (trzech synów i dwie córki) stanowią jego oczko w głowie. W chorobie byli natomiast nieocenionym wsparciem i najlepszym paliwem do codziennej, żmudnej walki. 19 kwietnia Arianna Mihajlović opublikowała na swoim oficjalnym profilu na Instagramie zdjęcie ze swoim mężem ze szpitala, które podpisała w następujący, nad wyraz dobrze opisujący usposobienie Sinišy sposób: „Musisz być twardy, nigdy nie tracąc czułości. Jesteś Lwem o miękkim sercu”.
Mihajlović nie ukrywa, ile w konfrontacji z białaczką znaczyła dla niego siła płynąca ze strony przyjaciół, rodziny, a przede wszystkim jego żony. On doskonale wie, że w takiej przypadłości samotność bardzo źle wpływa na chorego: - Z powodu COVID-u mogłem widywać moją żonę tylko przez trzy godziny dziennie. Za pierwszym razem odwiedzało mnie wielu przyjaciół. Ciężko cały czas siedzieć samemu. Bardzo cierpiałem. Dzięki technologii mogłem rozmawiać z moją rodziną i moimi piłkarzami. Drużyna, klub, personel i lekarze zawsze byli blisko mnie. To było straszne, ale jestem tutaj i to jest to, co liczy się najbardziej.
Siniša kocha piłkarzy, piłkarze kochają Sinišę
Mentalność i nastawienie Bolognii w starciach z najsilniejszymi przeciwnikami jest lustrzanym odbiciem najbardziej charakterystycznych cech bogatej osobowości Sinišy Mihajlovicia. Nawet gdy czasami brakuje im umiejętności, za wszelką cenę starają się zapełnić tę lukę duchem zaszczepionym w nich przez Serba. Siniša jest naprawdę bardzo zżyty ze swoimi zawodnikami i otwarcie o tym mówi: - Widok spokojnego zespołu, który bierze na siebie odpowiedzialność, podobał mi się najbardziej. Przedtem byli nieco roztrzęsieni, ale później stali się w pełni świadomi swojej jakości. Zawsze staraliśmy się stwarzać problemy każdej drużynie z powodu naszych boiskowych i etycznych zasad. Wspaniale jest widzieć taką postawę na boisku.
Wbrew pozorom w dzisiejszych czasach nie jest łatwo o drużyny, mające tak niezwykłą relację ze swoim trenerem. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że Łukasz Skorupski i spółka byliby w stanie wskoczyć za Mihajloviciem w ogień. Najlepszym tego dowodem był gest wszystkich zawodników, jaki wykonali dzień po zwycięstwie z Interem.
Cała drużyna, bez żadnego wyjątku, udała się klubowym autokarem pod szpital Sant'Orsola, w którym przebywał Mihajlović. Były piłkarz Lazio był wyraźnie wzruszony, choć podczas pierwszego leczenia coś takiego miało już miejsce. Wystawał ze szpitalnego okna i pozdrawiał swoich podopiecznych, a ci bili mu brawo, skandowali jego nazwisko i śpiewali „Siniša's on fire” w rytm piosenki „Freed from Desire” autorstwa włoskiej wokalistki Gali Rizzatto. 53-letni menedżer obiecał graczom, że już niebawem się zobaczą. I słowa dotrzymał.
Kariera naznaczona przez wojnę
Rozkwit kariery piłkarskiej Sinišy Mihajlovicia przypadł na niezwykle trudny okres w historii świata i Europy. Płomienie wewnętrznych konfliktów na Półwyspie Bałkańskim tliły się niezmiennie od początku ostatniej dekady XXI wieku. Vukovar, rodzinna miejscowość Mihajlovicia położona we wschodniej Chorwacji, został praktycznie całkowicie zniszczony podczas brutalnych walk od sierpnia do listopada 1991 roku. Czystki etniczne były na porządku dziennym.
O tym, jak na tym terenie było wówczas niebezpiecznie najlepiej świadczy fakt, że Siniša odwiedził miasto, w którym przyszedł na świat dopiero rok po zakończeniu w nim walk. Zabrał ze sobą dwóch saperów, ponieważ ryzyko wybuchu wciąż pozostających tam min cały czas było duże. Piekło wojny zobaczył na własne oczy, o czym wspominał, gdy 24 lutego Rosja zaatakowała Ukrainę: - Kiedy są mecze, skupiasz się na tym i zapominasz o tym, co jest na zewnątrz. Po zakończeniu meczu trudno jest sobie z tym poradzić. Na szczęście nie jestem w to bezpośrednio zaangażowany, ale kiedy oglądam telewizję, wracają emocje z mojego kraju sprzed 30 lat.
W takiej atmosferze jego Crvena zvezda zdobyła Puchar Europy w 1991 roku, pokonując w półfinale Bayern Monachium, a w finale po rzutach karnych Olympique Marsylia. Po tym triumfie, który do dziś pozostaje jedynym takim osiągnięciem ekipy z tej części Starego Kontynentu, na lotnisku w Belgradzie na drużynę czekało 50 tysięcy wdzięcznych fanów. Siniša już w wieku 22 lat zapisał się w historii futbolu.
Chodząca kontrowersja
Czy to na boisku, czy poza nim, Mihajlović zawsze wywoływał kontrowersje i skrajne emocje. Niektórych do dziś uwiera jego przyjaźń z Željko Ražnatoviciem, popularnym „Arkanem”, serbskim zbrodniarzem wojennym i ulubieńcem ultrasów Lazio. Trudno się dziwić, jeśli po jego śmierci nazwał go nawet „bohaterem narodu serbskiego”.
Wizerunku twardego, nieustępliwego i kontrowersyjnego faceta dopełniały incydenty boiskowe z Jensem Jeremiesem na mundialu we Francji w 1998 roku czy z Adrianem Mutu, który w 2003 roku podczas spotkania w Lidze Mistrzów został opluty przez Serba. Jakby tego było mało, Siniša później nie miał zamiaru przepraszać Rumuna, argumentując to tym, że był przez niego nieustannie prowokowany. UEFA ukarała go jednak grzywną i 8 meczami zawieszenia. Co ciekawe, ten sam Mutu był później podopiecznym Mihajlovicia, kiedy ten prowadził Fiorentinę.
Początki u Manciniego
Siniša-piłkarz uważał się za najlepszego ze wszystkich, ale Siniša-trener tego jakże niewdzięcznego i skomplikowanego menedżerskiego rzemiosła uczył się od aktualnego selekcjonera reprezentacji Włoch, Roberto Manciniego. Mihajlović w 1994 roku zamienił Romę na Sampdorię, która była świeżo upieczonym triumfatorem Coppa Italia. Mancini, obok Ruuda Gullita, był wówczas najlepszym zawodnikiem „Dorii”.
To właśnie tam Serb poznał się z Mancinim. Obaj panowie zapałali do siebie sympatią, a ich przyjaźń trwa do dziś. Nieprzypadkowo Siniša kończył karierę w Interze dowodzonym przez Manciniego, a później został jego asystentem. Zresztą, odszedł z klubu razem ze swoim przyjacielem, kiedy ten w 2008 roku został zwolniony.
11-letnia rozłąka
W listopadzie 2008 roku Mihajlović otrzymał pierwszą szansę pracy w roli pierwszego szkoleniowca. Szansę tę podarowało mu... Bologna. Władze klubu postawiły przed nim zadanie utrzymania zespołu w Serie A. Serb jednak nie podołał tej misji i został zwolniony 14 kwietnia 2009 roku po dotkliwej porażce 1:4 w spotkaniu ze Sieną. Warto podkreślić, że rozstawał się z klubem w nie najlepszej atmosferze, ponieważ we włoskich mediach huczało od plotek sugerujących, że Siniša nie dogadywał się z najbardziej doświadczonymi graczami w kadrze „Rossoblù”.
Podobno każdy zasługuje na drugą szansę i taka też przytrafiła się Mihajloviciowi. Po 11 latach i doświadczeniach trenowania Catanii, Fiorentiny, reprezentacji Serbii, Sampdorii, Milanu, Torino i Sportingu CP (nie poprowadził go w żadnym meczu, został zwolniony po 9 dniach od podpisania kontraktu) na horyzoncie znów pojawiła się znajoma z dawnych lat. Bologna z Filippo Inzaghim za sterami znalazła się w potrzebie. „Pippo” stracił pracę po 21. kolejce i klęsce 0:4 z Fiorentiną. Zespół pod jego wodzą od początku sezonu wygrał zaledwie dwa razy i widmo spadku stawało się coraz bardziej realne. Właśnie wtedy z pomocą przyszedł Siniša.
Historyczne utrzymanie
Trzeba przyznać, że pięknie przywitał się ze swoim starym-nowym pracodawcą, bo jego debiut przypadł na wyjazdowy pojedynek z Interem Mediolan. Ekipa z regionu Emilia-Romania zwyciężyła na Giuseppe Meazza 1:0 po trafieniu Federico Santandera. Walka o zachowanie ligowego bytu rozpoczęła się dla Mihajlovicia w najlepszy możliwy sposób. I tak też się zakończyła.
Tym razem odpłacił za powierzone mu zaufanie i utrzymał Bolognę we włoskiej elicie, zajmując z nią ostatecznie 10. miejsce w ligowej tabeli. W kampanii 2018/19 Siniša poprowadził drużynę z północy Italii w 17 grach, z których wygrał 9, zremisował 5 i tylko 3 przegrał. Na 51 możliwych punktów zdobył 30, podczas gdy jego poprzednik na 63 możliwe punkty zdobył ich tylko 14. Po pierwszej, nieudanej przygodzie z Bologną wrócił na Dall'Ara niczym bohater.
Bolonia, czyli dom
Gdyby ktoś w kwietniu 2009 roku powiedział Mihajloviciowi, że jego trenerską ziemią obiecaną będzie właśnie Bolonia, z pewnością by w to nie uwierzył i tylko głośno by się roześmiał, ewentualnie jeszcze przekazałby temu komuś, żeby mocniej uderzył się w głowę. Życie pisze jednak najbardziej niespodziewane i nieprzewidywalne scenariusze. W przypadku Serba też postanowiło się zabawić. Siniša pracuje w Bolognii nieprzerwanie od pamiętnego stycznia 2019 roku.
Nie przeszkodziła mu w tym nawet ciężka choroba, podczas której niezmiennie, tyle że w innej formie, był blisko swojego zespołu. Treningi oglądał na laptopie dzięki specjalnie zamontowanym dla niego kamerom, organizował graczom odprawy online. Tutaj wielkim zrozumieniem oraz zwyczajnym ludzkim poczuciem wdzięczności za dotychczasową pracę i solidarności w ciężkiej życiowej sytuacji wykazali się włodarze klubu, z Joeyem Saputo, kanadyjskim właścicielem włoskiego pochodzenia, na czele. Więcej - Bologna już teraz jest drużyną, którą Mihajlović poprowadził najwięcej razy w swojej trenerskiej karierze.
„Lew o miękkim sercu”
Życie i kariera Sinišy Mihajlovicia były, są i wciąż będą wyjątkowe. Bo przecież on wcale nie powiedział ostatniego słowa w swoim zawodzie. Ma dopiero 53 lata i może jeszcze wiele dokonać. A już na pewno będzie do tego dążył. Na koniec, gdybym miał opisać Mihajlovicia jednym zdaniem, użyłbym jego własnych słów z 2019 roku. - Zawsze gram, żeby wygrać, zarówno w futbolu, jak i w życiu. Pokonam białaczkę. Jak obiecał, tak zrobił. Cały Siniša - „Lew o miękkim sercu”.