Sampdoria rozczarowuje. Na pięć kolejek przed zakończeniem sezonu, mimo posiadania przewagi punktowej nad strefą spadkową, ekipa Marco Giampaolo sama prosi się o kłopoty i nerwowe obgryzanie paznokci podczas odgrywania ostatnich aktów ligowej rywalizacji. Nie tak to wszystko powinno wyglądać. Najwyższy czas głębiej pochylić się nad przyszłością klubu, który w tym momencie zmierza donikąd.
Skąd taka surowa ocena? Stąd, że Sampdorii zwyczajnie nie przystoi pałętanie się w okolicach bliskich dna tabeli. Miejsce w pierwszej dziesiątce ligowej stawki powinno stanowić dla niej na początku każdej kolejnej kampanii cel jak najbardziej do zrealizowania. Efekt? Od kilku lat „Doria” stoi w miejscu, a ostatnio niestety nawet się cofa. Czy genueńczycy mają jakiekolwiek widoki na wydostanie się z tej stagnacji?
Królowa przeciętności
Środek tabeli, środek tabeli, środek tabeli i jeszcze raz środek tabeli. A konkretnie 10., 9., 15. i znów 9. miejsce. Sampdoria w ostatnich latach nie wybija się ponad przeciętną. Pozostaje ligową szarą myszką, która od czasu do czasu, w ramach wielkiego wyjątku, zagrozi tym największym, oczywiście tylko w pojedynczych meczach, ale w gruncie rzeczy nie wychyla się poza swoje ciasne, acz komfortowe dla niej samej mieszkanko.
Pierwsza kadencja Marco Giampaolo nie była zła. Sampdoria, w której szeregach mogliśmy wówczas oglądać nawet trzech Polaków (Bartosz Bereszyński, Karol Linetty, Dawid Kownacki), miała swój określony, charakterystyczny styl. Praca małomównego trenera była doceniana przez kibiców i ekspertów - w końcu z jakichś powodów znalazł on zatrudnienie w Milanie - a sama drużyna stanowiła intrygujące zjawisko na piłkarskiej mapie Włoch. Czy przełożyło się to na jakieś wymierne sukcesy? Otóż nie. Sampdoria nadal kręciła się w okolicach 10. lokaty.
Nihil novi
Powrót Giampaolo do Sampdorii i zastąpienie na stanowisku trenera Roberto D'Aversy rozbudziły nadzieje na nawiązanie do niedawnej przeszłości oraz być może w końcu na lepsze sportowe jutro. Okazało się jednak, że 54-latek nie odrobił lekcji po nieudanych przygodach w Milanie i Torino. Warsztat Giampaolo niezmiennie bazuje na tym samym. Można powiedzieć, że jest on dokładnie tym samym menedżerem, który odchodził z „Sampy” czy też był z hukiem zwalniany z Mediolanu. Jak do tej pory, w 11 spotkaniach, udało mu się zgromadzić raptem 9 punktów. Jego bilans to 3 zwycięstwa i aż 8 porażek. Giampaolo po prostu nie ma nic nowego do zaoferowania i nie jest w stanie nikogo zaskoczyć.
Sampdoria gra prosty futbol. Żeby nie powiedzieć, że prymitywny. Jest nad wyraz jednowymiarowa. Nie wspominając już o tym, kiedy jako pierwsza traci gola lub gole. Wówczas rozpoczyna się operacja „Chaos”. Zwycięstwo 4:0 nad Sassuolo z 24. serii gier dziś wygląda już jedynie jak wypadek przy pracy. „Doria” nie proponuje nic odkrywczego, toteż poszczególni przeciwnicy (nawet Salernitana) nie mają większych problemów z rozszyfrowaniem jej. Giampaolo i jego pomysł stoją w miejscu. Jest plan A, nijaki, bo nijaki, ale jest, ale nie ma planu B.
Antonio i Francesco to za mało
Postaciami stanowiącymi o sile Sampdorii w jej najlepszych, ale często też tych gorszych, przegranych starciach w bieżącej kampanii są z pewnością Antonio Candreva i Francesco Caputo, czyli odpowiednio najlepszy asystent i najlepszy strzelec w całej drużynie. Candreva dodatkowo może pochwalić się 5 trafieniami (2. wynik w zespole) oraz mianem zawodnika, który wykreował najwięcej tzw. „wielkich szans” w całej Serie A. Niestety w ostatnich tygodniach były gracz Interu również obniżył loty i już nie daje „Sampie” tyle, ile dawał szczególnie w rundzie jesiennej.
Bez bramek „Ciccio” Caputo sytuacja Sampdorii rysowałaby się pewnie jeszcze gorzej. Fakt, że przy takich, a nie innych możliwościach oraz ogólnej dyspozycji całej ekipy 34-latek zdołał strzelić w tym sezonie Serie A już 10 goli jest godny podziwu. Ponadto Caputo notuje czwarty sezon z rzędu z 10 ligowymi trafieniami, będąc drugim zawodnikiem obok Ciro Immobile, który dokonał takiej sztuki od kampanii 2018/19. To robi wrażenie. Nie kto inny, jak właśnie były snajper Sassuolo zdobył bramkę kontaktową w potyczce z Salernitaną. Ale nawet Candreva i Caputo w dobrej formie nie uporają się ze wszystkimi problemami „Dorii”.
Giampaolo odchodzi do lamusa
Gdybyśmy wzięli pod uwagę tylko ostatnich pięć meczów Sampdorii w Serie A (jedno zwycięstwo, 4 porażki), to znajdowałaby się ona na 17. miejscu w tabeli z trzema punktami na koncie. Gorzej lub tak samo słabo w tym okresie punktowały tylko trzy ekipy: Venezia (okrągłe zero punktów), Empoli (2 punkty) i Cagliari (3 punkty). Wypadałoby raczej równać do tych lepszych niż do tych gorszych, zatem w stolicy Ligurii mają naprawdę niemałe powody do zmartwień.
Przy całej tej krytyce nie zapominajmy o tym, że Giampaolo przejął drużynę w środku sezonu. D'Aversa z pewnością nie pozostawił mu piłkarzy w genialnej kondycji fizycznej i mentalnej. Nie ulega wątpliwości, że urodzony w szwajcarskiej Bellinzonie szkoleniowiec od początku miał utrudnione zadania, ale podjął się go, mając zapewne świadomość tego, że to chyba ostatnia poważna szansa na udowodnienie, że trochę się jeszcze na tym zawodzie zna. Co pokazała rzeczywistość, każdy z nas widzi. Po sezonie osoby decyzyjne w genueńskim klubie powinny poważnie zastanowić się nad tym, czy ten projekt pod batutą Marco Giampaolo ma jakąkolwiek przyszłość.
Problemy Ferrero problemami całej Sampdorii
Tylko że w tym miejscu rodzi się pytanie, kto w tym momencie miałby podjąć tak trudną i brzemienną w skutkach decyzję. Bo nie dość, że Sampdoria nie prezentuje się najlepiej na boisku, to jeszcze zmaga się z kłopotami instytucjonalnymi. Zamieszanie związane z aresztowaniem Massimo Ferrero, kontrowersyjnego właściciela i byłego już prezesa „Blucerchiatich”, mogło negatywnie wpłynąć nie tylko na poczynania klubu, ale i drużyny.
Paradoksalnie nie brakowało jednak głosów, że to najlepszy moment na zamknięcie pewnego etapu i rozpoczęcie nowego projektu, już bez Ferrero za sterami. Nowym prezesem Sampdorii mianowany został Marco Lanna, rodowity genueńczyk i człowiek, który jako piłkarz rozegrał w koszulce „Dorii” 193 mecze w jej złotej erze, jaką był przełom lat 80. i 90. ubiegłego wieku. No dobra, wszystko fajnie, ale szkopuł w tym, że właścicielem cały czas pozostaje siłujący się z wymiarem sprawiedliwości z powodu swoich malwersacji Ferrero.
O tym, że 70-letni producent filmowy chce sprzedać klub krążą już niemal mity. Cały czas mu się to jednak nie udało, choć jeszcze niedawno włoskie media spekulowały, że poważnie zainteresowana kupnem klubu jest jego legenda, współtwórca największego sukcesu w jego historii, jakim było mistrzostwo Włoch z pamiętnej kampanii 1990/91 - Gianluca Vialli. Na plotkach i doniesieniach prasowych jak na razie się skończyło. I trudno oczekiwać, że w najbliższym czasie ta sprawa nabierze tempa, skoro przed miesiącem Vialli oficjalnie poinformował, że on oraz Nick Candy, brytyjski biznesmen, który zbił fortunę w branży deweloperskiej, dołączają do wyścigu o wykupienie Chelsea z rąk Romana Abramowicza.
Trzeba zacząć od nowa
Sampdoria znalazła się w trudnym położeniu. W tym momencie najważniejsze będzie, żeby, jakkolwiek niepoprawnie to zabrzmi, dojechała do mety tego sezonu z utrzymaniem w garści.
Po meczu z Bologną (przegranym rzecz jasna) Marco Giampaolo użył bardzo symbolicznego sformułowania: - Teraz musimy zacząć od nowa. To prawda. Nadszedł czas, żeby precyzyjnie przemyśleć kierunek, w jakim Sampdoria zmierza od kilku lat. Nadszedł czas zmian i poważnych decyzji.