Nie Torino, nie Genoa, a Fiorentina. Krzysztof Piątek po nieudanej przygodzie z Herthą wrócił do Serie A i tym razem będzie przywdziewał fioletowy trykot „Violi”. Polak ma pół roku na przekonanie Rocco Commisso i Vincenzo Italiano do tego, że może być następcą Dušana Vlahovicia. Nie będzie to łatwe. Tym bardziej, że, wobec fantastycznej formy Serba i jego gigantycznej ambicji przejawiającej się w chęci gry w każdym meczu, będzie mu niezwykle trudno o minuty. Czy w związku z tym toskańskie słońce pomoże Piątkowi się odrodzić i przede wszystkim - czy to w ogóle może się udać?
Odejścia Krzysztofa Piątka z Herthy Berlin w zimowym oknie transferowym spodziewaliśmy się chyba wszyscy. Było to niemal oczywiste. Nie trzeba się nazywać Gianluca Di Marzio czy Fabrizio Romano, żeby pewne ruchy przewidzieć. Ale o powrót do Serie A pewnie już niewielu z nas Polaka podejrzewało.
W Genui było pięknie
Na samym początku przebąkiwało się o zainteresowaniu ze strony Torino, ale do tych plotek prawie nikt nie przywiązywał większej wagi. Później rzeczony Gianluca Di Marzio podał informację o konkretnej ofercie ze strony Genoi. 19. siła ligi włoskiej za wszelką cenę musi wzmocnić atak i szansę na to upatrywała w pozyskaniu swojego byłego zawodnika. Według Di Marzio, ekipa z Genui miała nawet osiągnąć porozumienie z Herthą, w ramach którego Piątek przeszedłby do najstarszego włoskiego klubu na zasadzie wypożyczenia do końca sezonu z możliwością wykupu definitywnego za 17 milionów euro.
Krzysztof Piątek miałby wrócić na Stadio Luigi Ferraris, do klubu, w barwach którego wszedł do Serie A razem z drzwiami? W środowisku polskich sympatyków calcio odżyły wspomnienia z najlepszego w jego karierze sezonu 2018/19, kiedy to dla Genoi i Milanu zdobył łącznie 22 ligowe bramki i zajął trzecie miejsce w klasyfikacji capocannoniere. Wówczas w stolicach najpierw Ligurii, potem Lombardii oraz w pewnym kraju nad Wisłą wszyscy kibice futbolu oszaleli na jego punkcie.
A może jednak „Viola”?
Ostatecznie „Rossoblù” musieli obejść się smakiem i pogodzić się z tym, że Piątek do nich nie dołączy. 5 stycznia późnym wieczorem Di Marzio podał, że Krzysztof faktycznie ponownie zamelduje się na Półwyspie Apenińskim, ale jego nowym pracodawcą będzie nie Genoa, a Fiorentina. Zaskoczenie? Na pewno nie dla kogoś, kto daje wiarę nie tylko zagranicznym (głównie włoskim) fachowcom, ale bierze pod uwagę także informacje przekazywane przez naszych polskich newsmanów.
Podczas gdy GDM 5 stycznia donosił o Piątku we Fiorentinie, Tomasz Włodarczyk z portalu meczyki.pl już dzień wcześniej, 4 stycznia, pisał, że prócz wszystkich klubów, które do tej pory wymieniało się w kontekście Polaka, czyli Galatasarayu, Torino oraz Genoi, na swoich radarach ma go również właśnie Fiorentina. Włodarczyk nie był wtedy jeszcze pewny, czy Piątek może przejść do „Violi” w ramach transferu definitywnego, czy też tylko w ramach wypożyczenia z opcją wykupu, ale wszystko miało się wyjaśnić już niebawem.
Orzeł wylądował
Niebawem, bo te wiadomości praktycznie potwierdziły się już następnego dnia, a coraz to precyzyjniejsze informacje na temat przenosin Piątka do Florencji przekazywał Di Marzio. Wypożyczenie do końca bieżącej kampanii i zapewnienie sobie opcji wykupu za około 15 milionów euro. Takie warunki, niemalże identyczne jak Genoa, miała wynegocjować z berlińczykami Fiorentina. Wobec coraz większej liczby źródeł potwierdzających ten ruch, pozostało jedynie czekać na oficjalne komunikaty zaangażowanych stron.
21-krotny reprezentant Polski pojawił się w stolicy Toskanii w czwartek, 6 stycznia. Na lotnisku oczywiście czekali na niego fotoreporterzy, którzy udokumentowali jego symboliczny powrót do Italii. Pierwsze sygnały o finalizacji operacji z wychowankiem Lechii Dzierżoniów w roli głównej Fiorentina zaczęła wysyłać 7 stycznia, kiedy to na swoim oficjalnym profilu na Twitterze zamieściła zdjęcie koszulki z nazwiskiem „PIĄTEK” i numerem „19” na plecach. 8 stycznia otrzymaliśmy natomiast ostateczne potwierdzenie - Krzysztof Piątek został oficjalnie ogłoszony zawodnikiem Fiorentiny.
Piątek i Hertha - historia niespełnionej miłości
Zanim jednak zastanowimy się nad tym, czego Piątek może dokonać w barwach „Liliowych”, wypadałoby bliżej przyjrzeć się temu, co działo się u niego w minionych dwóch latach, czyli konkretnie jego pobytowi w stolicy Niemiec. Sezon 2019/20 sukcesywnie weryfikował Piątka, który nie spisywał się tak rewelacyjnie, jak w poprzednich rozgrywkach. Gdy w styczniu 2020 roku Zlatan Ibrahimović niczym rycerz na białym koniu wrócił do Milanu, na San Siro zrobiło się dla Polaka za ciasno.
Na jego usługi skusiła się wówczas mająca dalekosiężne i bardzo ambitne plany Hertha BSC. „Rossoneri”, którzy wcześniej wyłożyli na Piątka 35 milionów euro, dzięki czemu ten zyskał miano najdroższego polskiego piłkarza w historii, sprzedali go za kwotę 24 milionów euro. O motywacje berlińskiego klubu i poczynania byłego gracza Zagłębia Lubin oraz Cracovii w barwach „Starej Damy” zapytałem Adriana Malanowskiego, miłośnika Bundesligi i redaktora portalu futbolowarebelia.com.
- Zacznijmy od początku. 27 czerwca 2019 roku Herthę przejmuje Lars Windhorst, który ma ambitne plany, by zrobić ze stołecznej drużyny tzw. „Big City Club”. Letnie okienko 2019 roku to tylko zapowiedź wielkich transferów. Przychodzi tam za 20 milionów euro Dodi Lukebakio. Piłkarz, który gdy grał w Fortunie Düsseldorf, lubił karcić Bayern Monachium. Ale od listopada zaczyna się prawdziwe tsunami. Twarzą projektu zostaje Jürgen Klinsmann. Zimą inwestor wydaje aż 77 milionów euro na czterech zawodników. I tu zaczyna się historia Krzysztofa Piątka. Zostaje kupiony za 24 miliony euro. Więcej w tym okienku zapłacono tylko za Lucasa Tousarta, ale ten miał przyjść dopiero latem - opowiada Malanowski.
Z pewnością Krzysztofa Piątka skusiła wizja pracy ze znakomitym byłym niemieckim napastnikiem, jakim niewątpliwie był Jürgen Klinsmann. Jednakże błyskawicznie musiał się przestawić i przyzwyczaić do metod pracy dwóch kolejnych menedżerów. - Polak nie ukrywał, że przeszedł do stolicy Niemiec ze względu na osobę Klinsmanna. Tylko że Niemiec, który niegdyś prowadził reprezentację Stanów Zjednoczonych, po niecałych dwóch tygodniach od transferu byłego milanisty zrobił większy cyrk niż Paulo Sousa - władze klubu dowiedziały się o jego odejściu przez... portal społecznościowy. Zespół przejął wówczas Alexander Nouri, który stawiał na Piątka, ale bez fajerwerków. Pandemia koronawirusa spowodowała, że w Hercie zatrudniono naczelnego strażaka Bundesligi, Bruno Labbadię - kontynuuje Malanowski.
Kiedy stołeczną drużynę przejął Bruno Labbadia, wydawało się, że na Olympiastadion wreszcie mogą nastać dla Piątka lepsze czasy. Jak przyznaje nasz ekspert, Krzysztof rzeczywiście zaczął częściej trafiać do siatki, ale jedynie w roli jokera. - Labbadia w trakcie kariery piłkarskiej był napastnikiem, więc była nadzieja na odbudowanie Piątka. I właśnie wtedy były zawodnik Genoi zaczął budować sobie miano najskuteczniejszego rezerwowego w historii klubu. Na 7 goli za kadencji Niemca aż 6 strzelił wchodząc z ławki. Jednak i Labbadia musiał zejść ze sceny z powodu - a jakże - słabych wyników.
Labbadia był zatem trzecim zwolnionym szkoleniowcem w trakcie pobytu Piątka w Berlinie. Na jego następcę wytypowany został niejaki Pál Dárdai, Węgier. Polak, Węgier, dwa bratanki? Nie tym razem. - Pod wodzą Dárdaia Piątek lawirował między pierwszym składem a byciem pierwszym zmiennikiem. W sezonie 2020/21 strzelił 3 gole w 14 meczach - słaby wynik. Do tego w spotkaniu z Schalke złamał kostkę, przez co stracił EURO i początek bieżących rozgrywek. W tym czasie węgierski trener coraz bardziej kompromitował się swoimi wypowiedziami. Mówił, że może ustąpić ze swojego stanowiska i przejąć drużynę U-19 i że nic go nie trzyma w pierwszym zespole. Pod koniec swojej kadencji zdążył jednak skrytykować Polaka za poruszanie się po boisku. I nie tylko on to widział. Wytknął mu to również nowy kierownik sportowy Fredi Bobic w rozmowie z Viaplay - mówi Malanowski.
Mieliśmy już Klinsmanna, Nouriego i Labbadię. Żaden z nich nie zagrzał długo miejsca w stolicy naszych zachodnich sąsiadów. Nie mogło być inaczej w przypadku Dárdaia. - Dárdai w końcu został zwolniony, a w jego miejsce zatrudniono kolejnego strażaka, Tayfuna Korkuta. W trzech meczach z Turkiem za sterami Piątek spędził na boisku tylko 38 minut. Pozostali napastnicy zaczęli strzelać, Polak nic. Po swoim powrocie do gry Stevan Jovetić bardzo dobrze odnalazł się w roli playmakera, Davie Selke trafił do siatki po raz pierwszy od ponad roku, Ishak Belfodil, który czekał na bramkę jeszcze dłużej, też. Między Joveticiem a Belfodilem zaczęła tworzyć się chemia. W związku z tym, Piątek nie miał już czego szukać w Berlinie - przyznaje Malanowski.
Wielkie rozczarowanie
Jedno jest pewne - Krzysztof Piątek Berlina nie podbił i nie zawładnął sercami i umysłami fanów Herthy. Adrian Malanowski pokusił się o przekrojową ocenę całej jego przygody z Bundesligą. - Jak oceniam jego pobyt w Niemczech? Bardzo negatywnie. W ciągu dwóch lat strzelił 13 goli i zanotował 4 asysty. Niby poradził sobie w Berlinie lepiej niż np. Artur Wichniarek czy Piotr Reiss, ale - na Boga - wydano na niego 24 miliony euro! Nie jest też jego winą, że trafił do stajni Augiasza, która w swojej sytuacji przypominała sytuację „Violi” przed przyjściem Italiano, czyli bogaty właściciel, całkiem rozsądne transfery, ale trenerzy tacy, że nic tylko przeżegnać się lewą ręką.
Momenty były, jak mawiał klasyk, ale nic poza tym. Piątek nie spełnił pokładanych w nim nadziei i drobne plusy nie przysłonią całej kolekcji minusów, jakie uzbierał przez te dwa lata. - Mimo wszystko, okres Piątka w Hercie uważam za wielkie rozczarowanie. Mam nadzieję, że odbuduje się we Fiorentinie jako joker, ale sam na pewno nie stworzy sobie okazji. Cytując Dariusza Szpakowskiego: „Napastnik żyje z podań”, a we Włoszech będzie otoczonymi kolegami zdolnymi do dogrywania mu piłek. No i do tego Vincenzo Italiano - fenomenalny trener - podsumowuje Malanowski.
Nowe rozdanie i magia nazwiska
Teraz żarty się skończyły. Rozdział pt. „Hertha BSC” został prawdopodobnie już definitywnie zamknięty. Nikt, a sam zawodnik w szczególności, nie chce pamiętać o przygodzie, która z miesiąca na miesiąc stawała się coraz bardziej nieudana i uciążliwa. Piątek przybył do Florencji z nadzieją na wskrzeszenie swojej kariery w poważnym futbolu, ale wraz z nią w parze idzie ryzyko całkowitego pogrzebania swoich szans na osiągnięcie czegoś dużego. Chciałoby się powiedzieć - Krzychu, jeśli nie teraz, to kiedy?
Oczekiwania będą duże. Bez wątpienia. Zwłaszcza, że Włosi cały czas pamiętają kapitalne liczby, jakie Piątek wykręcał w Genoi i Milanie. - Piątek budzi jedynie dobre emocje. Jeśli się o nim mówi, to tylko ze względu na kolejne bramki - mówił w książce autorstwa Piotra Dumanowskiego i Dominika Guziaka „W krainie piłkarskich bogów. O Polakach w Serie A” Alberto Bertolotto, dziennikarz, pisarz i włoski korespondent „Przeglądu Sportowego”.
W obu tych klubach łącznie „El Pistolero” strzelił 35 goli w 62 występach we wszystkich rozgrywkach. My, Polacy, patrzymy na ostatnie wyczyny Piątka nieco inaczej, bo przecież cały czas śledziliśmy to, jak radził sobie w Niemczech. Z jednej strony może mu to wyjść na dobre, bo kibice „Violi” będą traktować go jak klasowego strzelca, a z drugiej, jeśli będzie zawodził, szybko poczuje na swoich barkach ich niezadowolenie.
Rewolwerowiec powraca
- Fiorentina ma wielki projekt, preferuje ofensywny styl gry, a to jest ważne dla takiego napastnika jak ja - powiedział Piątek podczas konferencji prasowej zorganizowanej z okazji jego przybycia do Fiorentiny. 26-latek do swojego powrotu do Włoch odniósł się także za pośrednictwem swojego oficjalnego profilu na Twitterze: „Bardzo się cieszę, że wróciłem do Włoch, gdzie zawsze czułem się dobrze! Dziękuję fioletowej społeczności za zaufanie, teraz chcę pokazać swoje atuty. Mam nadzieję, że będę się tu cieszył wiele razy!” - napisał.
Kolejna kwestia to oczywiście wspomniany Dušan Vlahović. Genialny 21-latek z 16 bramkami na koncie jest liderem klasyfikacji strzelców Serie A i poluje na koronę króla snajperów. Wszystko wskazuje na to, że wbrew przeróżnym spekulacjom i plotkom transferowym Serb zostanie na Artemio Franchi do końca czerwca. To z kolei zwiastuje niewielką ilość minut dla atakującego z dolnośląskiego Dzierżoniowa.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Piątkowi faktycznie będzie bardzo ciężko o występy w pełnym wymiarze czasowym (chyba że Vlahović dozna kontuzji, czego mu rzecz jasna nie życzymy), ale za to będzie miał czas na aklimatyzację w stolicy Toskanii, z czym z racji na jego wcześniejsze włoskie doświadczenia, a także obecność Bartłomieja Drągowskiego nie powinien mieć problemu, oraz wdrożenie się w koncepcję taktyczną Vincenzo Italiano. Jeśli przez te pół roku udałoby mu się wykorzystać okazje, które dostanie i przekonać do siebie 44-letniego trenera, „Viola” pewnie zdecyduje się na jego permanentne wykupienie i przekazanie mu pałeczki po Vlahoviciu.
Polak obiecał, że od początku swojej przygody z Fiorentiną będzie dawał z siebie 100% zarówno na treningu, jak i w trakcie spotkań: - Wierzę, że jestem zawodnikiem, który strzela gole i pomaga drużynie, chcę dać z siebie wszystko w treningu, żeby pokazać trenerowi swoją wartość. Na koniec przedstawił się w swoim stylu, zapowiadając powrót słynnych pistoletów: - Rewolwerowiec wrócił. Jestem na to wszystko gotowy. Chcę wyciągnąć moje pistolety na Stadio Artemio Franchi.
Z dystansem do „El Pistolero”
A co o dołączeniu Piątka do Fiorentiny sądzi środowisko jej kibiców? Postanowiłem zapytać o to redaktora naczelnego serwisu „Fiorentina Polska”, a prywatnie oczywiście jej sympatyka, Mateusza Nowackiego. - Z dużym dystansem podchodziłem do kolejnych doniesień o Krzysztofie Piątku we Fiorentinie. To nie pierwsze okienko, kiedy łączono Polaka z grą dla „Violi” - przyznaje Nowacki.
Czy Polak podjął dobrą decyzję, wybierając „Violę” zamiast Genoi? Według Nowackiego, na pewno ryzykowną: - Postawiłbym tezę, że z perspektywy piłkarza Piątek tymi przenosinami dużo ryzykuje. Owszem, z jednej strony będzie grał w lepszym zespole niż Genoa, nie będzie walczył o utrzymanie, a o europejskie puchary, jednak o odzyskanie dawnej świetności może mieć tutaj ciężej niż w stolicy Ligurii. Na tę chwilę Dušan Vlahović jest nie do zastąpienia i tylko jakaś kontuzja lub dłuższe wykluczenie pozwoliłoby Piątkowi na częstsze występy w pierwszym składzie. Sprawy nie ułatwia również fakt, że Vincenzo Italiano kurczowo trzyma się systemu 4-3-3 z jednym typowym napastnikiem.
Redaktor naczelny „Fiorentina Polska” pochwalił klub z Florencji za darmowe wypożyczenie Piątka do końca trwającego sezonu z możliwością wykupu: - Patrząc z perspektywy Fiorentiny, to klub takim ruchem na rynku transferowym wykazał się sporym rozsądkiem. Za darmo wypożyczają napastnika, który dobrze zna realia włoskiej piłki i pokazał, że może być gwarantem co najmniej kilku bramek w sezonie.
W cieniu Vlahovicia
Jeżeli ktoś liczy na to, że Piątek może wygryźć Dušana Vlahovicia z pierwszego składu, to grubo się myli. Pozycja Serba jest niepodważalna. We Florencji wszyscy chcą radować się każdym kolejnym meczem i trafieniem wychowanka Partizana Belgrad, zdając sobie sprawę z tego, że już niedługo stanie się on bohaterem gigantycznego transferu do topowego klubu. O tym, że „Piona” przybywa do Fiorentiny w roli zmiennika Vlahovicia otwarcie powiedział jej dyrektor sportowy, Daniele Pradé: - Ściągnęliśmy Krzysztofa Piątka jako opcję rezerwową dla Vlahovicia, potrzebowaliśmy kolejnego napastnika.
W podobnym tonie wypowiada się Nowacki, który podkreśla jednocześnie, że jeśli Vlahović rzeczywiście odejdzie, to Piątek może zająć jego miejsce: - Warto pamiętać, że Piątek nie przychodzi za Vlahovicia, a jedynie w charakterze jego zmiennika, którego, ze względu na rozczarowującą dyspozycję Kokorina, „Viola” tak bardzo potrzebuje. Nie wiadomo, co przyniesie letnie okienko transferowe, ale w przypadku odejścia Vlahovicia Fiorentina będzie miała już gotowego do wykupienia i obytego z systemem Italiano snajpera, który z marszu będzie mógł grać w pierwszym składzie. Oczywiście, o ile się sprawdzi...
Na nowo rozkochać w sobie Italię
A czy się sprawdzi? Jeden Bóg raczy wiedzieć. Wydaje się jednak, że Italia to dla Piątka idealne wręcz miejsce na wskrzeszenie swojej kariery. Nawiązując oczywiście do jego wyczynów w koszulkach Genoi i Milanu. - Nie przypominam sobie podobnej historii do tej, którą przeżył Krzysztof Piątek. Oczywiście znałem go, oglądałem jego występy, gdy grał w Zagłębiu i Cracovii, ale nigdy bym nie przypuszczał, że może wdrapać się na taki poziom i w dodatku w tak ekspresowym tempie - przyznawał wspomniany już Alberto Bertolotto w książce „W krainie piłkarskich bogów. O Polakach w Serie A”. - Piątek jest skoncentrowany tylko na boisku. To, co dzieje się poza nim, właściwie go nie interesuje. To podoba się kibicom - kontynuował Bertolotto.
Jakie odczucia wzbudzały Włochy u samego Piątka podczas jego pierwszej przygody w Serie A i dlaczego zdecydował się właśnie na ten kierunek? - Wybrałem Włochy, bo każdy, będąc w Polsce, chciałby trafić do jednej z pięciu najsilniejszych lig na świecie. Jak usłyszałem o ofercie z Genoi, to od razu miałem w głowie myśl: „O! To będę grać przeciwko Juventusowi, Interowi, Milanowi, Napoli”. Wiadomo, że są obawy, bo zderzasz się z zupełnie inną piłkarską rzeczywistością. Ja zawsze myślałem pozytywnie - zdradzał Piątek w książce „W krainie piłkarskich Bogów. O Polakach w Serie A”.
- Ciężko pracowałem na swoją szansę. Zacząłem strzelać od razu, już w sparingach. Koledzy mi zaufali i wiedzieli, że nie jestem przypadkowym zawodnikiem - opowiadał „El Pistolero”.
Teraz koledzy znów muszą mu zaufać, ale przede wszystkim to Krzysztof Piątek musi zaufać samemu sobie. Musi uwierzyć, że nie jest przypadkowym zawodnikiem, musi uwierzyć w to, że jest „El Pistolero”. Bo to prawdopodobnie jedna z jego ostatnich szans na zakotwiczenie w wielkim futbolu. Jeśli nie ostatnia.