Huczne wesele, zabawa do białego rana, trzy lata wzajemnego pożycia i rozwód. To nie tylko chronologiczna kolejność wydarzeń naznaczających los wielu młodych małżeństw, ale także metaforyczny model związku Cristiano Ronaldo i Juventusu. Związku, który nie dał stuprocentowego spełnienia żadnej ze stron. W tym miejscu warto zadać sobie pytanie - czy to musiało się tak skończyć?
W 2004 roku polskie listy przebojów podbijał utwór wykonywany przez Krzysztofa Krawczyka i Edytę Bartosiewicz pt. „Trudno tak”. Jego refren idealnie wręcz oddaje relacje, które łączyły Cristiano Ronaldo i Juve: „Trudno tak razem być nam ze sobą”. Tak było przez te trzy lata pełne sukcesów, smutków, jak i również wzajemnych pretensji. Nie ma związków idealnych i ten z pewnością też taki nie był, z tą różnicą, że były wobec niego potężne oczekiwania. Wracając jednak do wspomnianej wyżej piosenki - dalszą część refrenu dopełnia fraza „bez siebie nie jest lżej”. To komu będzie lżej teraz, po rozstaniu - Ronaldo czy „Starej Damie”?
Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy
Jednoznaczna ocena turyńskiej przygody CR7 jest praktycznie awykonalna. Na pewno nie było tak tragicznie, jak co niektórzy próbują to przedstawić, ale też nie było genialnie i na miarę nadziei rozbudzonych do granic możliwości. Zalążki uczucia juventinich do Ronaldo poczęły rodzić się jeszcze w rozgrywkach 2017/18, kiedy to w pierwszym ćwierćfinałowym spotkaniu Ligi Mistrzów, Cristiano jeszcze w barwach Realu Madryt skompletował dublet, a szczególnie zaczarował publikę na Allianz Stadium swoją bajeczną przewrotką.
Gdy 10 lipca 2018 roku piłkarskim światem wstrząsnęła informacja o odejściu Portugalczyka z Realu do Juventusu, fani „Bianconerich” nie mogli wprost posiąść się z radości i byli przekonani, że to właśnie on jest brakującym elementem ich układanki. Człowiekiem, który dopełni dzieła i poprowadzi ich do triumfu w Lidze Mistrzów. Cóż, rzeczywistość brutalnie zweryfikowała kibicowskie pragnienia.
Czy Cristiano dał Juventusowi wszystko, czego ten oczekiwał? Nie. Czy Cristiano spełnił w Juventusie wszystkie swoje cele, z jakimi przychodził do klubu? Też nie. To tylko potwierdza, że wina zawsze leży gdzieś pośrodku. Co oczywiście nie oznacza, że dokonania 36-latka w biało-czarnej koszulce można deprecjonować. Jeśli ktoś w 134 meczach we wszystkich rozgrywkach strzela 101 goli i notuje 22 asysty, to nie można go nazwać niewypałem. Trzeba umieć wypowiadać się w dobrym smaku, nie przekraczać granic żenady i po prostu nie pleść głupot. A jak ktoś ma wątpliwośći, to głową też się liczy.
Na miarę Sivoriego i Del Piero
Żeby jeszcze bardziej uwydatnić strzeleckie osiągnięcia 5-krotnego laureata Złotej Piłki, należy nadmienić, że tylko legendarny Omar Sivori, piąty najlepszy strzelec w historii 36-krotnych mistrzów Włoch, szybciej zapisał przy swoim nazwisku liczbę 100 trafień w barwach Juve. Sivoriemu zajęło to 124 spotkania, a Ronaldo 131. Ze swoich wszystkich 134 gier w turyńskiej ekipie Portugalczyk w 90 wystąpił na pozycji środkowego napastnika (daje to 67% wszystkich meczów), zdobywając w nich bramkę co 105 minut. W pozostałych 44 potyczkach CR7 spełniał rolę skrzydłowego i w tym przypadku trafiał do siatki średnio raz na 136 minut.
Cristiano Ronaldo zdobył z Juventusem pięć trofeów. Dwukrotnie cieszył się ze zwycięstwa w Serie A, dwukrotnie z wygranej w Supercoppa Italiana i raz, w ubiegłej kampanii, sięgnął po Coppa Italia. Tego najważniejszego pucharu jednak zabrakło, o czym wspominam tutaj już kolejny raz, ale jeszcze żaden zawodnik nie wygrał żadnego pucharu w pojedynkę. Do tego potrzebny jest kolektyw. Jednak w ujęciu liczbowym jego pucharowy bilans wcale nie wygląda tak źle. W 23 meczach w Champions League Cristiano strzelił dla Juventusu 14 goli i zanotował 5 asyst. Połowę z tych bramek zdobył w fazie pucharowej. Co ciekawe, jedynym graczem „Starej Damy”, który ma więcej tego typu trafień, a dokładnie 9, jest Alessandro Del Piero. Z tą subtelną różnicą, że Del Piero na strzelenie tych 9 goli potrzebował 19 sezonów, natomiast najlepszy bomber w historii piłki reprezentacyjnej - tylko trzech.
Wszyscy zyskali, ale i wszyscy stracili
Nie chodzi mi oczywiście o to, by przesadnie gloryfikować poczynania aktualnego zawodnika Manchesteru United, ale by unaocznić, że wcale nie prezentował się tak źle, jak to niektórzy chcą nam wcisnąć. Faktem natomiast jest, że nie da się znaleźć strony w pełni ukontentowanej transferem Ronaldo do Italii. Real Madryt co prawda skasował za niego 117 milionów euro, ale za to stracił topowego snajpera, który w przeważającej części stanowił o sile rażenia jego ataku. Juventus znacznie urósł marketingowo dzięki zatrudnieniu portugalskiego gwiazdora, ale sportowo obszedł się smakiem, bo po uszaty puchar nie sięgnął, a rozgrywki ligowe czy krajowe puchary był w stanie wygrywać i bez niego. Z kolei sam CR7 w Turynie nigdy nie czuł się tak dobrze, jak w Madrycie.
Roczne utrzymanie Cristiano Ronaldo kosztowało Juventus 87 milionów euro brutto. To dużo, jasna sprawa, ale weźmy pod uwagę, że gwarantował on średnio 27 ligowych trafień na sezon. Był po prostu gwarancją goli, ale słabszych występów też się nie ustrzegł, za co, zważywszy na jego status i umiejętności, zbierał cięgi od ekspertów i kibiców.
Chwila chwały
Bodaj najbardziej pamiętnym występem Cristiano w barwach Juve był rewanżowy mecz 1/8 finału Ligi Mistrzów przeciwko Atlético w sezonie 2018/19. W pierwszej odsłonie tego dwumeczu turyńczycy na Wanda Metropolitano polegli 0:2 po trafieniach urugwajskiego duetu stoperów, składającego się z José Maríi Giméneza i Diego Godína. Żeby odrobić straty na własnym terenie podopieczni Maxa Allegriego musieli zatem wspiąć się na absolutne wyżyny.
12 marca 2019 roku w rolę Supermana wcielił się nie kto inny, jak Cristiano Ronaldo, który swoim hat-trickiem wprowadził Juventus do ćwierćfinału. Jego gest, parafrazujący ten wykonany przez Diego Simeone w pierwszym starciu, również przeszedł do historii najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek w Europie. Później jednak na drodze „Starej Damy” stanął rewelacyjny w tamtych rozgrywkach Ajax i szansa na zwycięstwo w Champions League już w pierwszym roku z CR7 w składzie przepadła. A o Lyonie i Porto w kolejnych dwóch kampaniach wszyscy wiemy.
Coś się kończy, coś się zaczyna
Na lekko niepoważnych w całej tej sytuacji wyszli Pavel Nedvěd i Massimiliano Allegri, którzy jeszcze na niedługo przed odejściem Ronaldo zapewniali, że ten jest gotowy na kolejne wyzwania w Juve. Kolegom z szatni Portugalczyk przekazywał jednak zupełnie co innego. Chęć pożegnania się z Turynem kiełkowała w Cristiano od dłuższego czasu. Prędzej czy później - moment rozstania nastać musiał.
Obrazki z ponownej prezentacji CR7 w barwach „Czerwonych Diabłów”, podpisania kontraktu czy przede wszystkim z jego wielkiego powrotu na Old Trafford podczas sobotniej potyczki z Newcastle, dowodzą, że zmiana otoczenia była Portugalczykowi potrzebna. Ogromny uśmiech tylko chwilami schodził z jego twarzy, ustępując miejsca skupieniu w momentach, gdy znajdował się przy futbolówce. Potem dwa gole, wygrana 4:1 i fani wielbiący 36-latka z trybun „Teatru Marzeń”. Cały ten anturaż dawał do zrozumienia, że dla Ronaldo Juve to już zamknięty etap. Definitywnie.
„Bianconeri” muszą nauczyć się żyć bez Cristiano Ronaldo. Bez niezwykłej wartości dodanej nie tylko dla piemonckiej drużyny, ale też dla całej Serie A. Pierwsze dni ery post-Ronaldo nie są łatwe dla podopiecznych Allegriego, jednakże to dopiero początek nowego sezonu i nic nie jest jeszcze stracone. Pełnej zgodności w środowisku nie ma, ale kibice Juve w większości nie mają do byłego piłkarza „Królewskich” wielkiego żalu za odejście. W mediach społecznościowych można było znaleźć mnóstwo komentarzy, w których wyrażali oni wobec Cristiano wdzięczność za wszystko, co zrobił dla ich ukochanego klubu. Mnie najbardziej urzekł wpis autorstwa Marcina Baliczaka i chciałbym, żeby to właśnie on posłużył za puentę mojego wywodu: „Nie martwmy się tym, że to się skończyło. Cieszmy się tym, że w ogóle się wydarzyło!”.