Kiedy mówimy o największych włoskich klubach w historii, większości z nas ten zespól nie przyjdzie na myśl. Jest jednak pewna drużyna, która pozostawiła ogromny ślad w historii włoskiej piłki. Klub, który na Półwyspie Apenińskim dokonał czegoś - można by pomyśleć – niemożliwego. Zjednoczył cały naród. Nie chodzi o Juventus Trapattoniego, Milan Sacchiego albo o Inter Herrery. Mowa o Grande Torino. Nie będziemy jednak mówić tylko o klubie, o tym, jak wygrywali i o ich tragicznym końcu. Wielkość Torino z lat 40 nie dotyczyła jedynie boiska.
Początki Grande Torino
Zanim przejdziemy do meritum, należy przedstawić początki drużyny, która odnosiła sukcesy w latach 40. ubiegłego wieku. Torino powstało w 1906 roku, kiedy to Alfred Dick, były prezydent Juventusu wraz z innymi byłymi udziałowcami Starej Damy oraz Torinese zaczął narzekać na to, że w Turynie Bianconeri nie mają żadnej konkurencji. Zwołał kilku innych myślących podobnie i zdecydowali się wspólnie stworzyć nowy klub. W ten właśnie sposób do życia zostało powołane Torino, które istnieje do dziś. Pierwszym sukcesem Granaty (taki nadano im przydomek ze względu na kolor koszulek) było scudetto wygrane w 1928 roku. Wówczas prezydentem klubu był Enrico Marone Cinzano. Po mistrzowskim sezonie, właściciel Torino nie potrafił w odpowiedni sposób zarządzać sukcesem i w kolejnych latach zespół popadł w kryzys. Nie byli w stanie nawiązać walki z czołówką i pozostawali w cieniu Juventusu. Chudy okres zakończył się pod koniec lat 30, kiedy to Ferrucio Novo kupił Torino, co miało być dla nich nowym startem. Novo jasno określił plan działania. Jego celem było stworzenie konkurencyjnej drużyny dla największych i od razu ruszył do pracy. Do klubu z Turynu przyszli tacy piłkarze jak Franco Ossola, Guglielmo Gabbetto, Valerio Bacigalupo i Valentino Mazzola. Granata przestawali powoli wyglądać jak ubogi krewny na wykwintnym balu, lecz jedna z najdostojniejszych osobistości. Odrestaurowane Torino pierwszy triumf odniosło już w sezonie 1942/1943. W tamtych rozgrywkach drużyna prowadzona przez Antonio Janniego była prawdziwą maszyną do wygrywania. Nie dało się ich pokonać i byli w stanie odwrócić losy każdego meczu. Wzorowali się na grze angielskiej, błyskawicznym rozgrywaniu piłki i totalnej ofensywie. Wówczas we Włoszech było to coś zupełnie nowego i inne drużyny kompletnie sobie z nimi nie radziły. Wszystko dla nich układało się jak w bajce. Torino się nie zatrzymywało i wygrało pięć mistrzostw z rzędu. Mazzola, Loik, Bacigalupo, Maroso i spółka byli na ustach wszystkich. Jedynie los mógł ich powstrzymać i tak też się niestety stało. 3 maja 1949 roku Granata poleciała na mecz towarzyski do Lizbony. Spotkanie zostało zorganizowane dla piłkarza Benfiki, prywatnie przyjaciela Valentino Mazzoli, który miał kłopoty finansowe. Po zakończeniu meczu Torino miało zaplanowany powrót następnego dnia. Wówczas pogoda na północy Włoch była fatalna. Padał silny deszcz i widoczność była mocno ograniczona. 4 maja o 17:20 pojawiła się pierwsza informacja o katastrofie samolotu. Z początku nikt nie podejrzewał, że był to samolot, którym podróżowało Grande Torino. Niedługo później prokuratura podała informację, że maszyna, która rozbiła się na wzgórzu Superga, przewoziła piłkarzy Granaty. Na pokładzie było 18 zawodników, członkowie sztabu, trenerzy i dziennikarze. Wszyscy zginęli. Piłkarskie Włochy straciły swoich idoli. Grande Torino umarło, ale jednocześnie stało się nieśmiertelne.
Wpływ Grande Torino na ludzi
Grande Torino było czymś dużo więcej niż zwykłą drużyną piłkarską. Byli punktem odniesienia, idolami, wręcz bohaterami tamtejszych czasów. Podziwiali ich nie tylko ci, którzy interesowali się piłką. Wtedy każdy znał Grande Torino i każdy młody chłopak chciał być jak Valentino Mazzola. Ponadto, Mazzola i reszta drużyny byli normalnymi ludźmi. Nie robili z siebie gwiazd, spacerowali ulicami, spotykali się w barach. Byli pośród zwykłych zjadaczy chleba. Pomimo tego, że zarabiali więcej niż przeciętny Włoch, w niczym nie czuli się lepsi od innych. Właśnie takich zawodników kocha się najbardziej.
Torino, dzięki swoim zwycięstwom i stylowi gry, który był dla kibiców czystą przyjemnością, było w stanie wpływać na ludzi. Giuseppe Culicchia, włoski pisarz a prywatnie wielki fan Torino, w swojej książce „Superga 1949: il destino del Grande Torino. Ultima epopea dell’Italia unita” przytacza opowieści swojego ojca, który wspomina własne dzieciństwo. Urodził się na Sycylii, czyli bardzo daleko od Turynu. Aczkolwiek tutaj dystans nie ma żadnego znaczenia. Jak opowiada ojciec autora, wtedy każdy kibicował Torino. Nieważne, czy byłeś z Mediolanu, Sardynii czy ze wsi na Sycylii. Podziwiałeś ich, chciałeś wzorować się na najlepszych. Chciałeś być jak Toro. Pasja kibicowania Granacie była rozpowszechniona w całych Włoszech.
Grande Torino nie wpływało jednak tylko na najmłodszych fanów. W latach 40. Włochy były zdewastowane po wojnie. Ludzie żyli w biedzie i ciągłym strachu, wciąż opłakując zmarłych bliskich. Jedyną rzeczą, która pozwalała choć na chwilę zapomnieć o problemach codzienności był futbol i jego najpiękniejsze uosobienie - Grande Torino. Dzięki nim społeczeństwo miało okazję złapać oddech normalności. Wtedy Włosi po tragicznych latach wojny mieli potrzebę poczucia się ważnym, chcieli coś znaczyć. Ekipa Mazzoli potrafiła to zrobić. Byli w stanie podnieść u kibiców poczucie własnej wartości, sprawić, że Włochy mogą coś znaczyć na arenie europejskiej. Mazzola i spółka nie dawali im tylko wydarzenia sportowego, ale moment rozrywki, radości, której tak bardzo brakowało Włochom przez lata wojny. Dla wielu z nich tamta drużyna była symbolem odbudowy kraju. Grande Torino dokonało czegoś, czego nie zrobił żaden klub w historii – zjednoczyła naród.
Dla wszystkich Włochów zespół Mazzoli nie ucieleśniał tylko gry w piłkę w jej najpiękniejszym wydaniu, ale wolę całego narodu, by w końcu poczuć coś pozytywnego po tragicznych latach wojny
Giuseppe Culicchia, Superga 1949: il destino del Grande Torino. Ultima epopea dell’Italia unita”.
Mówiąc o wpływie Grande Torino na ludzi, nie można zapomnieć o ich tragicznej śmierci 4 maja 1949 na wzgórzu Superga. Na początku nikt nie potrafił uwierzyć w to, co się stało. Twarze ludzi ociekały łzami. Włosi w jeden moment stracili swoich bohaterów. Niektórzy zdecydowali się zamknąć sklepy, restauracje. Sejm zawiesił posiedzenie. Dla nich świat się wtedy zatrzymał i wszystko wokół straciło znaczenie.
Krajobraz po tragedii
Valentino Mazzola chwycił za rękę malutkiego Sandro. Spacerowali ulicami Torino, kiedy tata akurat nie grał meczu ani nie trenował. Trafiali zawsze na Corso Emaunele II, gdzie Sandrino delektował się lodami. Chwile później kierowali się na via Roma. Tam Gabetto i Ossola otworzyli bar Vittoria. Valentino bardzo lubił spędzać w nim czas z kolegami z zespołu, często przyprowadzając ze sobą swojego syna. Wspólnie grali w karty i żartowali. Teraz wszystko zniknęło. Nie ma z nami już Valentino Mazzoli, nie ma z nami Gabetto, Bacigalupo ani Franco Ossoli. Po barze Vittoria również nie ma już śladu. Pozostał tylko Sandro Mazzola, który wspomina tamte chwile ze łzami w oczach. Od tragedii minęło już ponad 70 lat, a syn kapitana Torino, późniejsza legenda Interu, nadal opowiada o tym z drżącym głosem.
Co pamiętam z 4 maja 1949? To był okropny dzień. Pamiętam tylko, że wyszedłem z domu. Nie rozumiałem, dlaczego wszyscy odwracali się w drugą stronę, chcieli ze mną rozmawiać, ale nie mogłem zrozumieć, o co chodzi. Później, kiedy wróciłem do domu, spytałem dozorczynię, co się stało. Powiedziała, że doszło do katastrofy lotniczej i żebym trzymał się blisko niej. Wtedy zrozumiałem, że coś jest nie tak.
Moja kariera dała mi wiele. Na początku byłem bardzo zmartwiony, ponieważ gdy inni patrzyli na moją grę, widzieli mojego tatę. Ale ja nie byłem moim tatą, byłem chudszy, byłem innym piłkarzem. Byłem napastnikiem, poruszałem się w okolicach pola karnego, on z kolei biegał po całym boisku. Przez to na początku bardzo cierpiałem. Pamiętam, jak moja mama często przychodziła do mnie w nocy, żeby sprawdzić, czy śpię. A ja płakałem, myślałem o moim tacie, chciałem grać tak jak on, ale nie mogłem, bo miałem inne cechy.
Fragmenty wywiadu z Sandro Mazzolą, którego udzielił portalowi Intermediolan.com. Całość pod tym linkiem.
Tragedia na wzgórzu Superga odbiła się na każdym, kto był związany z Torino. Klub już nigdy nie nawiązał do sukcesów z lat 40. Nie zmieniło tego wygrane scudetto w 1976 roku. Od wielu lat jest typowym włoskim średniakiem i nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić. Stadio Filadelfia, na którym Mazzola i spółka wzbudzali podziw ludzi, przez wiele lat był zaniedbany. Giuseppe Culicchia odwiedził go kilkanaście lat temu. To, co ujrzał, rozerwało mu serce. Ze stadionu pozostała ruina. Linie boiska były całkowicie zatarte, brakowało chorągiewek przy narożnikach i wszędzie wokół porosła wysoka trawa. W pewnym momencie pisarz dostrzegł czarnego kota i wronę, co jeszcze bardziej go przybiło. Zamiast kibiców po trybunach spacerowały zwierzęta, oba o czarnym umarszczeniu, które można rzec, symbolizowało ciągle trwającą żałobę. Na szczęście później stadion został poddany restrukturyzacji i obecnie służy jako centrum treningowe Torino.
Pamięć o Grande Torino
Mówi się, że nie da się zapomnieć pierwszej miłości, pierwszego pocałunku. We Włoszech nie da się także zapomnieć o Grande Torino. Każdej wiosny w rocznice katastrofy przy bazylice, w którą uderzył samolot, odprawiane są uroczystości upamiętniające tragicznie zmarłych piłkarzy. Kapitan Torino czyta nazwiska poległych przy całkowitej ciszy i zadumie zgromadzonych.
O Torino pamiętają wszyscy. Każdy kibic Granaty nazywa ich „naszymi chłopcami”. Nieważne, czy ma 20 lat, czy 90. Dla nich zawsze będą to „ich chłopcy”. Choć zginęli tragicznie, pamięć o nich nigdy nie przeminie. Dla Włochów Grande Torino pozostanie nieśmiertelne. Wiele drużyn w dzisiejszych czasach po dobrym meczu jest nazywane „Grande”. Grande Milan, Grande Bologna, Grande Spezia. Ale nie Torino. Przymiotnik „Grande” w tym przypadku jest zarezerwowany tylko dla drużyny Valentino Mazzoli. Żaden kibic nie odważy się nazwać innego składu Granaty tym epitetem.
Niech o wielkości tej drużyny świadczy także to, że na ich cześć powstało wiele wierszy, piosenek, a nawet filmów. Grupa rockowa „Senso Unico” nagrała bardzo wzruszającą piosenkę zatytułowaną „Quel Giorno di pioggia” (tamtego deszczowego dnia). Autor w tekście nawiązuje do tragedii z 4 maja.
Quel giorno di pioggia, bambino, lo sai
Che il cuore mio a pezzi non scorderà mai
Tamtego deszczowego dnia, wiesz chłopcze
moje złamane serce nigdy nie zapomni
Quel giorno di pioggia io spero non torni mai più
Quel giorno di pioggia io credo non tornerà più
Mam nadzieję, że tamten deszczowy dzień już nigdy nie wróci
Wierzę, że tamten deszczowy dzień już nie wróci
Tekst piosenki najlepiej oddaje nieprzerwany ból i smutek, jaki towarzyszy wszystkim wspominającym tamtą drużynę. Przedstawia dziurę w sercu, jaką pozostawiło odejście ich idoli. Wspomina, jakie emocje towarzyszyły wszystkim w tamtych czasach.
Bacigalupo, Ballarin, Maroso, Grezar, Rigamonti
Castigliano, Menti, Loik, Gabetto, Mazzola, Ossola
Dla wszystkich serc Granata, które już nie biją.