Jedni wrzucają monety do fontanny, inni strzelają gole na swoim dawnym stadionie. Różnych sposobów się ludzie imają, żeby w konkretne miejsce jeszcze kiedyś wrócić. Żeby jeszcze kiedyś wrócić na Stadio Carlo Castellani, Francesco Caputo ustrzelił doppiettę w starciu ze swoim byłym klubem. Były to jednocześnie jego pierwsze trafienia w barwach Sampdorii. Nie dało się wykombinować większej symboliki tego wydarzenia.
To było już ponad cztery lata temu. Dokładnie 18 sierpnia 2017 roku. To właśnie tego dnia Caputo za kwotę 3 milionów euro przeniósł się z Virtusu Entella do Empoli. W sezonie 2016/17 jego „Czarne Diabły” zajęły 12. miejsce w Serie B, ale on sam strzelił 18 goli i zanotował 9 asyst. Transfer do ekipy z Toskanii nie mógł zatem nikogo dziwić. Empoli z aspiracjami awansu do elity sprowadziło bramkostrzelnego atakującego, gwarancję bramek.
I chociaż w trakcie rozgrywek doszło do zmiany na ławce trenerskiej i Vincenzo Vivarini został zastąpiony przez Aurelio Andreazzoliego, to „Azzurri” spełnili swój cel i z pierwszego miejsca weszli do Serie A. Niebagatelny udział miał w tym sukcesie włoski napastnik, który w 41 meczach trafił do siatki 27 razy, zanotował 6 asyst i wraz z Alfredo Donnarummą stworzył zabójczo skuteczny duet snajperów. 33 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej oznaczały wówczas dla niego udział w 37,5% wszystkich goli najlepszej drużyny Serie B w kampanii 2017/18.
W ten oto sposób popularny „Ciccio” wprowadził „Azzurrich” do najwyższej włoskiej klasy rozgrywkowej. Do sezonu 2018/19 przystępował raptem z 12 występami na poziomie Serie A, które zapisał na swoim koncie w rozgrywkach 2010/11 jako zawodnik Bari. Mimo, że po burzliwych perypetiach Empoli spadło, to Francesco stanął na wysokości zadania. Zdobył 16 bramek. Tyle samo, co Dries Mertens i Leonardo Pavoletti, a mniej tylko od Arkadiusza Milika, Cristiano Ronaldo, Krzysztofa Piątka, Duvána Zapaty i Fabio Quagliarelli. Człowiek z takim instynktem strzeleckim nie mógł powrócić na zaplecze.
Dobrych ofert na jego stole było z pewnością co najmniej kilka, ale on wybrał tę z Reggio Emilia. Sassuolo zapłaciło Empoli blisko 8 milionów euro i zapewniło sobie usługi sympatycznego napastnika. Przygoda ze Stadio Carlo Castellani dobiegła końca. Tego wspomnianego już 18 sierpnia 2017 roku Caputo nie przypuszczał, że w Toskanii pójdzie mu aż tak dobrze i że ten etap jego kariery będzie swoistą trampoliną.
Dwukrotny reprezentant „Squadra Azzurra” szybko stał się pupilem kibiców „Neroverdich”. W ciągu dwóch lat w 61 spotkaniach w Serie A strzelił dla Sassuolo 32 gole i zanotował 15 asyst. Fanom calcio dał się jeszcze mocniej poznać jako nieustępliwy gracz, znakomicie odnajdujący się w polu karnym rywala, potrafiący inteligentnie włożyć nogę w odpowiednim momencie i trafić do siatki w nieoczywistych sytuacjach. Ostatniego dnia niedawno zakończonego letniego okienka transferowego nadeszło niespodziewane - Francesco postanowił zaakceptować ofertę Massimo Ferrero i dołączyć do Sampdorii. Na razie na zasadzie wypożyczenia, ale za to z obowiązkową opcją wykupu za 3,5 miliona euro.
W genueńskiej ekipie zadebiutował w zremisowanym 2:2 starciu z Interem, ale już w swoim drugim meczu w nowym zespole przyszło mu wrócić na stare śmieci. Kto by pomyślał, że swoje pierwsze gole dla Sampy Caputo strzeli właśnie w pojedynku z byłym pracodawcą. Najpierw w 31. minucie wykończył sprytne podanie od Antonio Candrevy, a później, w 52. minucie, po zagraniu od Bartosza Bereszyńskiego z bocznej strefy boiska wsadził na karuzelę Sebastiano Luperto, zszedł na lewą nogę i uderzył po długim rogu, Guglielmo Vicario nie zdołał sparować tego strzału i piłka znów zatrzepotała w siatce.
Dało się zauważyć, że 34-latek jest bardzo zmotywowany i łasy na okazje strzeleckie. Zakończył mecz z dubletem, ale mogło być jeszcze lepiej, bo w pierwszej połowie w sytuacji niemal sam na sam górą okazał się golkiper gospodarzy, a po przerwie z bliskiej odległości trafił w poprzeczkę. - Cieszę się z tych pierwszych dwóch goli w koszulce Sampdorii, ale przede wszystkim ze zwycięstwa na trudnym terenie - powiedział po meczu właściciel piwa „Pagnotta”.
- Powrót do Empoli to dla mnie zawsze przyjemność i zaszczyt, bo miałem tutaj dwa cudowne lata, ale dziś moim jedynym celem było zwycięstwo - kontynuował Caputo. Był szczery, nie owijał w bawełnę, ale oddał honory swojemu byłemu klubowi. Szczególnie po pierwszej bramce, kiedy w przepraszającym geście uniósł obie ręce w górę. Przy drugiej przed subtelną celebracją się nie powstrzymał, aczkolwiek również specjalnie się nie afiszował swoją zdobyczą. A i samo Empoli nie zapomniało o „Ciccio”, zamieszczając przed niedzielnym spotkaniem na swoim oficjalnym koncie twitterowym taki oto wpis:
„Francesco Caputo jest dziś jedynym byłym azzurro w barwach Sampdorii: napastnik z Apulii po raz pierwszy powróci dziś jako rywal Empoli, gdzie grał przed dwa sezony i w 79 meczach strzelił 42 gole, osiągając promocję do Serie A w 2018 roku”. Symboliczna doppietta to jednak nie wszystko. W rywalizacji z ekipą Aurelio Andreazzoliego Francesco strzelił swojego 50. i 51. gola na poziomie Serie A. W dodatku piłkarz urodzony w Altamurze trafiał do siatki w każdym ze swoich ostatnich sześciu ligowych występów przeciwko beniaminkom, zdobywając w tym okresie 7 bramek. To był dla niego naprawdę wyjątkowy mecz.
Caputo ma za sobą pierwsze dwa trafienia dla „Blucerchiatich”, ale z pewnością nie ostatnie. Po to został w końcu na Stadio Luigi Ferraris sprowadzony. - Dopiero niedawno przybyłem, więc wciąż staram się zgrać z moimi kolegami z drużyny i z pomysłami trenera. Jestem do dyspozycji wszystkich i jestem zadowolony z tego, co zrobiliśmy do tej pory - twierdzi sam zainteresowany. Za nami oczywiście dopiero cztery kolejki, ale Sampa pod wodzą Roberto D'Aversy wygląda obiecująco. Ma potencjał. Pokazała to w potyczkach z mediolańskimi zespołami. Zarówno w tej przegranej 0:1 z Milanem, jak i w tej zremisowanej 2:2 z Interem po ekscytującym widowisku. W obu tych grach Liguryjczycy mogli nawet osiągnąć znacznie lepsze rezultaty.
Kibice Sampdorii mają apetyty na coś więcej, niż środek tabeli. Trafienia Caputo będą w tym procesie niezbędne. Pierwsze skalpy już za nim, teraz pora na kolejne. Następna szansa już w najbliższy czwartek, gdy do Genui zawita nieprzejednany lider tabeli z kompletem wygranych na koncie - Napoli. A jak już strzelać, to wszędzie i z każdym. Prawda, „Ciccio”?